Akcja dywersyfikacja

Wracam do żywych, powoli, bo powoli, ale jednak. Niespełna dwa tygodnie nic nie publikowałem, za co was od razu przepraszam. I wracam z konkretami.

Niedawno brałem udział w konferencji See Bloggers. Inicjatywa, której byłem dumnym ambasadorem, mimo wielu znaków zapytania, okazała się udanym strzałem. Poznałem wielu nowych blogerów, spędziłem świetną noc (co się działo w Sopocie, niechaj tam pozostanie) i wygłosiłem prelekcję, która spotkała się z bardzo dobrym odbiorem, co mnie bardzo cieszy.

Dla blogerów głównym kanałem promocji nowych treści jest Facebook. Ten niestety coraz mocniej podcina skrzydła zasięgu, których największe spadki obserwowaliśmy  grudniu minionego roku. Nie twierdzę, że Facebooka należy kompletnie olewać, świadome i mądre działania nadal mają sens. Jednak z tym jest trochę jak z geopolityką. Studiowałem stosunki międzynarodowe, więc wiem co mówię!

W geopolityce ważna jest dywersyfikacja źródeł, choćby w przypadku zasobów naturalnych. Rosja jest głównym dostawcą gazu ziemnego i patrzcie jak sobie śmiało poczyna. Brak alternatyw sprawia, że ponosimy coraz większe koszty – czy to w postaci rachunku za gaz, czy niezależności politycznej lub niepodległości (sami wiecie co mam na myśli). Tak samo jest ze źródłami ruchu na blogu, tutaj Putinem jest Mark Zuckerberg ograniczający zasięgi postów i podnoszący ceny promocji wpisów. A uzależnienie zasięgu bloga od jednego źródła może się źle skończyć.

Dlatego ja od miesięcy staram się to dywersyfikować. W trakcie prelekcji szczegółowo opowiedziałem w jakich kanałach warto się promować, nie będę tutaj robić wykładów „Jak zaistnieć na Twitterze” czy „Ile kotów dziennie wrzucać na Instagrama”, bo też każdy powinien w tych serwisach znaleźć swój sposób na kontakt z odbiorcą, czyli także promowanie bloga.

Kanały jakie wymieniałem to Twitter, na którym możemy budować znacznie bardziej intymne relacje z użytkownikami. Jest to ciężki do zrozumienia serwis, ale gdy go w końcu poczujecie – pokochacie absolutnie. No i nie ma Edge Ranka.

Instagrama z kolei zapewne macie. Choć niekoniecznie, gdyż widziałem, że dopiero po moim wystąpieniu parę osób zdecydowało się tam założyć konto. To cieszy, tam również nie ma Edge Ranka, choć mniemam, że niebawem się tam pojawi, wraz z niechybnym startem reklam. Reasumując:

Spieszmy się kochać Instagrama, tak szybko Facebook go zepsuje.

Troyanno Coelho

Bo Facebook kupił Instagrama dwa lata temu i na pewno będzie chciał na tym zarobić. :)

Jest jeszcze Google+, który ma już trzy lata i nadal jest mało popularny, ale z niego warto korzystać głównie ze względu na to, że wspomaga pozycjonowanie w wyszukiwarce Google. A i społeczność robi się na nim coraz ciekawsza.

Jest również Ask.fm, który przez wielu jest wyśmiewany, ale może być świetnym źródłem ruchu. Bo wiecie, tam nie ma tylko gimbusów, a społeczność należy sobie „wyhodować”. I na zadane, ciekawe pytania można odpowiadać linkami do naszych tekstów. Proste, nie? Zobaczcie jak świetnie robią to choćby Paweł Opydo czy Riennahera.

Mamy jeszcze Snapchat, który pozwala nam na mocno zaawansowaną komunikację z odbiorcami. I otrzymywanie treści również od nich. Osobiście nie korzystam, ale obserwuję innych co tam czynią i w kilku przypadkach się sprawdziło. Hej, a może wymyślisz coś przełomowego? :)

Podobnie z Tinderem, daje on ograniczone pole manewru, sam dopiero się go uczę, ale wydaje mi się, że to nie tylko do „randek” da się wykorzystać.

A na koniec moje ulubione narzędzie – newsletter. Sam prowadzę go od zaledwie trzech miesięcy (o, ja głupi!), ale wiem, że to był bardzo ważny punkt w budowaniu zasięgu. Email też jest bardzo intymny, można go pięknie spersonalizować. Nie jest to narzędzie nowe, ale przy umiejętnym dawkowaniu wysyłek i dawaniu czegoś ekstra osobom zapisanym na listę możemy stworzyć świetny kanał dystrybucji treści. Naprawdę. Zobaczcie jak robią to Paweł Tkaczyk czy Andrzej Tucholski! Albo ja. Tak, ja też podobno piszę fajnie. Dlatego współczynnik otwarć maila mam na poziomie 60-80% (taki zasięg na Facebooku to marzenie), zaś kliknięć w link nawet 20-50%. Boskie liczby, co? Aha, i MailChimp jest bardzo fajny do pisania newsletterów.

Na koniec dam wam jedną radę. Obserwujcie. To, że jakiś serwis was odstrasza i jest niezrozumiały, nie oznacza, że jest kiepski. Najlepiej nauczyć się poruszać po nim obserwując innych, zaawansowanych użytkowników.

To tyle z mojej strony, w razie czego pytania są do waszej dyspozycji. Amen. No i moja prezentacja:

Autorem zdjęcia w nagłówku jest S. Zolkin
Partnerzy Troyanna