Jak być dobrym kibicem, czyli o agresji w futbolu i wizycie kibica Barcelony na terenie wroga

Dzisiaj będzie nieco inaczej. Nie o filmach, o muzyce czy serialach. Będzie trochę o życiu i trochę o piłce nożnej. Dzień przed El Clasico i dwa przed Wigilią to idealny dzień na publikację tekstu, który chciałem napisać od kilku miesięcy.

Już niemal osiemnaście lat jestem fanem piłki nożnej i kibicem (a momentami niemal fanatykiem i kochankiem) FC Barcelony. Nie jestem sezonowcem (przez pierwsze cztery lata kibicowania moja drużyna nic nie wygrała), staram się być kibicem zdrowego rozsądku i szacunku dla rywala. Nie zawsze to wychodziło, zwłaszcza w okresie wojny totalnej z Madrytem za czasów Mourinho… Ale zacznijmy od podstaw:

Piłka nożna to przede wszystkim sport

W każdym razie, kibicowanie Barcelonie zawsze sprowadzało się u mnie do jednego: lubię oglądać mecze piłki nożnej, a zwłaszcza ładną piłkę. Chociaż ładna gra też jest pojęciem subiektywnym – tiki taka Guardioli może być dla mnie wzorem piękna, dla innych będzie nudna. Jednak samo kibicowanie sprowadza się dla mnie do jednego – oglądania meczów. W telewizji, na stadionie – nieistotne. Dla mnie to rozrywka, trochę jak kino – liczy się to, co można obejrzeć, akcja na boisku. To wszystko.

To ja w Barcelonie w dniu finału Ligi Mistrzów 2011. Kibice z Katalonii stawiali mi piwo za znajomość hymnu po katalońsku. <3

Niestety, nie wszyscy traktują miłości do piłki w ten sposób. Na całym świecie miłość do futbolu staje się pretekstem do niemiłości – rozrób, bijatyk, wzajemnej nienawiści werbalnej. Nie umiem tego pojąć. Niedawno w derbach Krakowa (tam to w ogóle już futbol jest na drugim bądź trzecim planie) kibice strzelali do siebie fajerwerkami i racami. Pisał o tym niedawno Patryk, mój przyjaciel, z którym łączy nas wiele, w tym umiłowanie do FC Barcelony. Ale wróćmy do rozrób w Krakowie. Kto z tych kibiców poszedł oglądać po prostu mecz piłki nożnej? Zapewne garstka.

Jestem piknikiem

Ale negatywne emocje i agresja pomiędzy fanami rywalizujących drużyn to nie wszystko. Równie smutne jest obrażanie innych kibiców własnego zespołu. Sam tego doświadczyłem. Mieszkając dawniej w Gdańsku zdarzyło mi się kilka razy pójść na mecze Lechii. Zawsze na trybunę „prostą”, czyli za linią boczną boiska. Tam mam widok na wydarzenia meczowe niemal jak w telewizji – optymalne, by podziwiać może niezbyt piękny, ale jednak – futbol. Tu też można posłużyć się analogią kina. Dobry film wolę obejrzeć z dobrego miejsca niż w domu na małym laptopie i korzystając z pirackich źródeł z plikami o beznadziejnej jakości. Tak też da się rozerwać, ale znacznie gorzej.

Ja na trybunie piknikowej w dniu fiesty na Camp Nou z okazji wygrania Ligi Mistrzów. <3

Tymczasem najbardziej zagorzali kibice, odpowiedzialni za oprawy meczowe, okrzyki, przyśpiewki, oni kibiców mojego pokroju nazywali ”piknikami” i obrażali. To trochę smutne, zważywszy na fakt, że bilety na trybunę „prostą” są nieco droższe, więc do budżetu ich ukochanej drużyny dokładam nieco więcej. A chcę tylko w spokoju obejrzeć sportowe widowisko. Chyba właśnie dlatego przestałem chodzić na mecze w Polsce.

Kibice Barcelony mnie biją!

Ale to nie dotyczy jedynie Polski, żeby nie było. Zresztą, padłem kiedyś ofiarą także agresji kiboli… FC Barcelony. :) Co prawda, był to niefortunny zbieg okoliczności w drodze na mecz na Camp Nou, dostało mi się rykoszetem, ale jednak – dostało. Na szczęście tego pokroju kibice nie mają wstępu na stadion Barcelony – Boixos Nois, bojówkarscy kibice tego klubu, kilkanaście lat temu zostali dożywotnio pozbawieni prawa wstępu. Gnieżdżą się za to w okolicznych od stadionu barach, skąd wyskoczyli na kibiców drużyny przeciwnej. Pech sprawił, że szedłem za nimi krok w krok i w ferworze chaosu dostałem rykoszetem kilka uderzeń mimo koszulki Barcelony na sobie.

Agresja to niestety nieodłączny element piłki nożnej na całym świecie – w jednych krajach w mniejszym stopniu, w innych, jak choćby w Polsce, w stopniu znacznie większym. Internet jednocześnie pozwolił tę agresję przenieść w pewnym stopniu ze świata wirtualnego do cyfrowego, ale z drugiej strony doprowadził do jego eskalacji. Fora internetowe, sekcje komentarzy na portalach kipią od wzajemnej niechęci. Może i lepiej, że dzieje się to częściej w Internecie niż na ulicach, ale wciąż nie mogę pojąć jednego – po co?

Piłka nożna to piękny sport i to właśnie na nim wszyscy powinniśmy się skupić. Nie na fryzurach Lewandowskiego, samochodach Ronaldo, przekrętach podatkowych Messiego. Dani Alves, zawodnik PSG, dawniej Barcelony, wytoczył swego czasu medialną wojnę katalońskiej prasie, którą oskarżał o skupienie uwagi mediów i fanów na rzeczy nie związane z samą dyscypliną sportową, a tylko tym, co się dzieje wokół. To samo dzieje się na całym świecie. Dla mnie najważniejsze jest to, co dzieje się na boisku. Piękna gra. Najczęściej Barcelony, której mecze oglądam regularnie (w ciągu ostatnich kilku lat odpuściłem maksymalnie kilkanaście gier na żywo).

Barca vs Real: sportowa rywalizacja wzniesiona na poziom wojny

Ale Barcelona i Real też ze sobą rywalizują, także w mediach. Ramos i Pique regularnie się podszczypują w mediach społecznościowych. Ale po meczu siadają razem do rozwijania firmy, którą wspólnie prowadzą. Ale o tym mało kto wie. Pokój nie jest medialny, wojna owszem. W ogóle, mało kto chyba, zarówno w Hiszpanii, jak i na świecie, a szczególnie w Polsce, zdaje sobie sprawę z tego, że ta rywalizacja i rzekoma agresja pomiędzy Madrytem i Barceloną są mocno rozdmuchane.

Ba, sam się na długie lata poddałem fałszywej propagandzie. Czytałem na forach i portalach historie rywalizacji tych drużyn na przestrzeni ponad stu lat. Historie nie do końca zgodne z prawdą. Ale nakręcały wielokrotnie moją niechęć do Realu, który mimo wszystko próbowałem szanować jak najbardziej.

Legendy o tym, że sprzyjający Realowi frankiści w 1936 roku zamordowali prezydenta FC Barcelony. Jak się okazuje, to bardzo podkoloryzowana wersja historii. Prawda, jak się okazuje, jest zupełnie inna – Josep Sunyol został zamordowany przez frankistów, ale wskutek niefortunnych wydarzeń na froncie wojny domowej w Hiszpanii. I nie był już od miesiąca prezydentem Barcelony.

Ale taka wersja lepiej nakręca niechęć między kibicami i dlatego padła na podatny grunt. Podobnie z historią transferu Alfredo Di Stefano do Barcelony, którego potem rzekomo „ukradł” Real.

Cała, ponadstuletnia rywalizacja tych drużyn, w Polsce objawiająca się wśród nastoletnich fanów („Hala dzieci”) bezmyślną nienawiścią jest rozdmuchana, a sprowadza się tak naprawdę do jednego – do rywalizacji sportowej. A dowiedziałem się o tym czytając niedawno doskonałą książkę na ten temat, którą dostałem od przyjaciela. Co ciekawe, napisał ją redaktor naczelny dziennika „As” z Madrytu Alfredo Relano, czyli poniekąd madridista, ale urodzony przez Katalonkę, więc jego punkt widzenia jest neutralny.

Wizyta na terenie „wroga”

Ten sam właśnie przyjaciel jest kibicem Realu Madryt od kiedy ja jestem kibicem Barcelony. Tak wyszło. Od kilkunastu lat przy okazji meczów dyskutujemy, rozmawiamy, nierzadko się werbalnie szczypiemy i wzajemnie sobie dokuczamy. Ale z wzajemnym poszanowaniem i zdroworozsądkową oceną sytuacji: „tym razem byliście lepsi”.

I w takie właśnie kibicowanie wierzę. Skoncentrowane na piłce nożnej, nie na trybunach, ulicach. Na bramkach, grze piłkarzy, nie na agresji wylewanej w Internecie i rzeczywistości. Kiedy ten sam przyjaciel zaproponował mi kilka miesięcy temu wspólny wyjazd do Madrytu byłem zmieszany – jeszcze kilka lat temu obiecywałem sobie, że moja stopa nigdy nie postanie w tym mieście. Dlaczego? Nie wiem, głupie podejście kibica Barcelony. Do Madrytu pojechaliśmy, odwiedziłem stadion „wrogiej” drużyny i nawet poszedłem na ich mecz. Coś, czego kilku znajomych kibiców Barcelony nie chciało mi wybaczyć (podziękowali w momencie, gdy okazało się, że ten mecz Real przegrał, huehue).

Kibic Barcelony i kibic Realu ramię w ramię. Tak powinno się kibicować.

Wizyta na stadionie rywala była moim hołdem dla idei przyjaznego i pozytywnego kibicowania, którą wyznaję.

Uważam się za dobrego człowieka i dobrego kibica. I chciałbym, by takich było więcej. Nawet chciałem, by Real ten mecz wygrał, dla mojego przyjaciela. No, ale nie wyszło (nie mam z tym nic wspólnego, serio!).

Fajnie było zobaczyć miejsce, gdzie Barca tyle razy wygrała! (I przegrała)

Chciałbym, byśmy wśród fanów futbolu się wszyscy wzajemnie szanowali, niezależnie od barw klubowych.

Chciałbym, byśmy wszyscy skoncentrowali się na sporcie – bramkach, asystach, podaniach, dryblingach, taktyce, nie tym co się dzieje wokół.

Chciałbym, byśmy umieli o tym spokojnie i rozważnie rozmawiać.

Chciałbym, by każdy fan piłki nożnej był dobry dla wszystkich innych fanów piłki nożnej.

Chciałbym, by choć jeden z powyższych punktów się spełnił. Tego sobie życzę na Święta.

PS. Chciałbym także, by Barcelona jutro wygrała z Realem. Visca el Barca!

PS2. Ale jeśli nie wygra to pogratuluję rywalowi zwycięstwa.

PS3. O ile na nie zasłuży. XD

Partnerzy Troyanna