Jak pokochałem Veturilo

Fotka z rąsi w trakcie jazdy Veturilo po Ogrodzie Saskim. Nic nie widać, ale zrozumiecie.

Z pedałami (tymi w rowerach) mam do czynienia od bardzo dawna, choć miewałem bardzo długie przerwy. Tak właściwie to jeździłem na rowerze w dzieciństwie, po bezkresnych Kaszubach u dziadków, potem zaniedbując mocno tę pasję. Miejska dżungla jest fajna, ale długo mnie nie przekonywała do poruszania się po niej rowerem. Doszło nawet do sytuacji, w której mój tata zarościł sobie prawa do mojego roweru. Nawet z nim nie walczyłem.

Kiedy jakieś dwa lata temu pojawiła się propozycja utworzenia w Gdańsku, na wzór innych europejskich miast, systemu rowerów miejskich byłem tematem mocno zainteresowany. Wykorzystując moją ówczesną wysoką pozycję – dziennikarza (lol) – pisałem o niej regularnie, licząc, iż inicjatywa ruszy szybciej niż polskie autostrady. Dziwnym trafem, gdy przestałem być dziennikarzem, temat upadł. Przypadek? Nie sądzę! A już całkiem poważnie – szkoda, że nie wyszło, może się uda kiedyś.

Ale od niedawna jestem mieszkańcem Warszawy (lecz nie słoikiem, dotąd przywiozłem ze sobą tylko ciasto urodzinowe od babci, które ciężko by przetransportować w szklanym naczyniu). Znając me zamiary przeprowadzki HGW (ciekawe kto odgadnie skrót?) wraz z firmą zewnętrzną postanowili wdrożyć projekt roweru miejskiego. NextBike, który jest operatorem systemu, jest do tego sprawdzonym podmiotem, który zadomowił się już w wielu zagranicznych miastach. Rozpoczęli w sierpniu, ja do stolicy przybyłem w październiku. 1 listopada, całkowicie przypadkowo, postanowiłem spróbować.

Mój brat jest bardziej fotogeniczny, dlatego jego zdjęcie z Veturilo (równie fotogenicznym) też się tu znalazło.

Akurat przechodziłem obok jednej ze stacji Veturilo na Powiślu. Podszedłem do terminala z myślą by jedynie zobaczyć „z czym to się je”. Skończyło się na tym, że odjechałem dalej jednośladem. To co mnie urzekło, to banalnie proste działanie systemu. Nie będąc zarejestrowanym przyłożyłem kartę zbliżeniową, podałem jej dane, swój numer telefonu i… Mogłem jechać. Serio?! tylko tyle? Wynajem i zwrot rowerów na numer telefonu lub kartę bankową działa prostacko. Ale to dopiero był początek, podjechałem pięć minut dalej, do PKP Powiśle i na tym się skończyło.

Zabawa zaczęła się drugiego dnia, kiedy koniecznie chciałem zrobić jakąś większą wycieczkę. Ściągnąłem dodatkowo oficjalną aplikację Veturilona iOS. Mapa, stan konta, historia wypożyczeń – czyli standard. Dwie rzeczy mnie urzekły. Możliwość wynajęcia roweru skanując jego kod QR. Skanujesz, klikasz, dostajesz kod do blokady – gotowe! Nie trzeba korzystać nawet z terminala. Podobnie ze zwrotem – zapinam rower na blokadę i idę dalej, tam gdzie miałem iść docelowo. W trakcie spaceru zwracam rower poprzez aplikację. Genialna sprawa!

Same rowery w większości są zadbane (choć wiele ma oderwane dzwonki…), wygodne i na miasto idealne. Przez cały listopad wiele razy jeszcze korzystałem z Veturilo. Mały kawałek do przejścia, ale stacja rowerowa obok? Jadę! Przyjeżdżają znajomi – chodźcie na rowery! Jedziemy zobaczyć stadion? Ale rowerem! Jeszcze się nie uzależniłem, choć jestem blisko. Dobrze, że wraz z końcem listopada rowery znikną z miasta – i tak sprawiły, że jestem chory bardziej niż wypada.

Prawdziwe uzależnienie nadejdzie zapewne w marcu. Rowery wrócą na ulice, pogoda zacznie ładnieć, a stacji będzie więcej. No właśnie, do lokalizacji stacji można się przyczepić. Póki co rozmieszczone są jedynie w czterech dzielnicach (Centrum, Bemowo, Bielany, Ursynów). Żadne nie graniczą ze sobą bezpośrednio. Idea nieco traci sens. Brakuje mi też kilku stacji na zachód od Dworca Centralnego w Śródmieściu, a także w jego południowej części (znana przyśpiewka: piwo, wóda, rower, polibuda). Od marca ma ich być więcej, w kolejnych dzielnicach także. Ciekaw jestem czy choć jedna znajdzie się na Sielcach (jeśli na skrzyżowaniu Gagarina i Czerniakowskiej to mają mnie!). Pozostaje mi teraz czekać długie trzy miesiące. Może w tym czasie chociaż wyzdrowieję.

Partnerzy Troyanna