Najsłynniejszy szpieg Mosadu – recenzja serialu „Szpieg”

Jakiś czas temu zorientowałem się, że moje ulubione seriale są mniej lub bardziej powiązane tematycznie ze stosunkami międzynarodowymi czy szpiegostwem. A to nie jest najpopularniejszy gatunek.

Moja miłość do tej tematyki w serialach narodziła się po wchłonięciu „24”, do dziś mojego ulubionego serialu. I choć zdaję sobie sprawę z jego wielu wad, tak ślepo go uwielbiam i pielęgnuję w swojej pamięci jako ulubiony. Jeden z jego twórców, Howard Gordon, przyczynił się potem do powstania „Homeland” kolejnego z moich ulubionych serii telewizyjnych. I znowu – akcja, szpiegowanie, lecz tym razem już w zupełnie innym wydaniu – skupiając się bardziej na ludzkich aspektach życia szpiegów, nie samych pościgach i strzelaninach. Wielokrotnie podkreślałem zresztą w swoich tekstach, że prawdziwe szpiegostwo nie polega na pościgach i strzelaninach, a przede wszystkim na nudnej rutynie, rozterkach psychicznych i moralnych, które w formie filmu czy serialu nie sprawdzi się najlepiej. Aż tu wjechał serial, który potrafi być jednocześnie nudnym odzwierciedleniem życia szpiega, jak i trzymać mocno w napięciu.

Tym większe zaskoczenie, że serial „Szpieg” pojawił się na Netflixie (którego produkcje ostatnio częściej rozczarowują), a w roli głównej znany śmieszek Sacha Baron Cohen. Nie spodziewałem się po tym mini serialu (sześć około 50-minutowych odcinków, ostatni trwa niewiele ponad godzinę) zbyt wiele, a okazało się, że to naprawdę solidna produkcja. Przedstawiona w nim historia miała miejsce naprawdę w latach 60-tych na Bliskim Wschodzie i bardzo wiernie odwzorowuje nie tylko swoją epokę, ale i całość wydarzeń Eli Cohena – chyba najsłynniejszego ze znanych (bo najlepszy szpieg to taki, którego nikt nie zna) szpiegów. Który jako wywodzący się z Egiptu Żyd zinfiltrował w doskonały sposób syryjskie władze i miał ogromny wpływ na stosunki z wrogim Izraelem.

W trakcie oglądania kolejnych epizodów często sięgałem po Wikipedię i inne źródła, by zweryfikować zaprezentowane wydarzenia i byłem pod wielkim wrażeniem tego jak twórcy odwzorowali najważniejsze jego dokonania. Ale ten serial nie jest wyłącznie o jego zawodowych sukcesach w destabilizowaniu sytuacji w Syrii. Ba, można wręcz uznać, że wszystkie te szpiegowskie aspekty stanowią tak naprawdę tło dla zbudowania kapitalnej postaci. Postaci, która w imieniu swojego kraju zgodziła się na rozłąkę z rodziną. Osoby, którą służba niszczy psychicznie, która stopniowo staje się swoim szpiegowskim alter ego – wpływowym we wrogim kraju biznesmenem.

Duża w tym zasługa samego Saschy Barona Cohena, który całkowicie zrywa ze swoim typowym śmieszkowaniem, by dać wspaniałą rolę człowieka rozdartego i zmęczonego psychicznie. Nie widziałem nigdy tego artysty w roli dramatycznej i nawet sobie tego nie wyobrażałem, a sprawdza się tu doskonale. Bez szarżowania, popisywania się – solidne odzwierciedlenie trudnej roli szpiega i jego ewolucji pod wpływem odgrywanej pozornie roli. Dobrze wypada też pozostała część obsady, choć jej poświęca się tu dużo mniej miejsca, czego momentami szkoda, bo Hadar Ratzon Rotem w roli żony Cohena jest wspaniała, Noah Emmerich również wypada dobrze. No i cała syryjska śmietanka polityczno-wojskowa. Nie ma tu świata i kreacji czarno-białych, każda wiodąca postać jest naprawdę dobrze napisana i zagrana.

Świetnie film dobiera także metodę narracji, pokazując burzliwe oblicze Bliskiego Wschodu sprzed kilkudziesięciu lat. Kolorowa Syria kontrastuje z mocno bezbarwnym, pokazanym mocno sprawnymi barwami Izraelem. Pozornie to Syria wydaje się ciekawszym miejscem do życia, to w niej Cohen  prowadzi wystawne, towarzyskie życie. Do tego zaimponował mi montaż, który wielokrotnie był niesamowicie dobry. Zresztą, kadrowanie, oświetlenie, wszystko buduje naprawdę fajny klimat, zahaczający momentami o detektywistyczne noir. Towarzyszy temu niezbyt wyróżniająca się niestety muzyka, klasyczne motywy kojarzone z motywami szpiegowskimi, a szkoda, bo było tu pole do popisu, by pobawić się tymi motywami i połączyć je z dźwiękami Bliskiego Wschodu.

Naprawdę nie spodziewałem się, że taki serial może się udać, a okazuje się być naprawdę wspaniałą opowieścią, od której ciężko się oderwać. Nie szokuje może jak „Czernobyl” i nieco daleko mu do wirtuozerii serialu HBO, ale zestaw emocji, odwzorowania prawdziwej historii czy poziom realizacji „Szpiega” sprawiają, że te dwa mini seriale są obecnie chyba w mojej osobistej czołówce serialowych produkcji tego roku.

Partnerzy Troyanna