Po dwóch latach wróciłem do Windowsa. I żyję.

Once you go Mac, you never come back – tę frazę często widywałem wśród zwolenników komputerów marki Apple kiedy używałem przez dekadę Windowsa. Kiedy w końcu spróbowałem „jabłkowej” strony mocy, przekonałem się, że wiele w tym prawdy. Ale ostatnio musiałem wrócić do Windowsa i nie ma dramatu. Jeszcze żyję.

Może nie pamiętacie, lecz nieco ponad rok temu mój MacBook Air przeżył bliskie spotkanie trzeciego stopnia z całą szklanką wody. Dla wielu sprzętów elektronicznych jest to dawka śmiertelna. Jednak mój komputer trafił do serwisu, został wyczyszczony i, o dziwo, działa. Jednak z czasem, było z nim coraz gorzej. Bateria nagrzewała się coraz mocniej i szybciej bez konkretnego powodu – mogłem pozamykać wszystkie programy i dalej był dramat. No i wreszcie, kiedy bez ładowarki był w stanie wytrzymać niespełna dwie godziny, uznałem, że bez wizyty u lekarza doprowadzę do nieuchronnego zgonu komputera. A ja nie chcę mieć go na sumieniu.

Wizyta w odpowiednim serwisie doprowadziła do jednej diagnozy – bateria do wymiany. Kuracja kosztowna, lecz nieunikniona. Ale czego się nie robi dla najważniejszego narzędzia pracy. I teraz trochę kiepsko, bo pozostaję bez komputera, a to dla blogera dość bolesny cios. Na służbowym komputerze nie zainstaluję potrzebnych mi do pracy programów. Na szczęście, mój ból zrozumiał ASUS Republic of Gamers i postanowili mnie poratować pecetem z Windowsem. Nie wybrzydzałem (choć wolałbym laptopa), bo nie lubię i przygarnąłem sprzęt do testów. Uznałem, że to dobra okazja, by przekonać się jak rozwinął się Windows w trakcie ostatnich dwóch lat. Oto kilka wniosków.

1. Synchronizacja kont Windows

Pierwsze, co zrobiłem po uruchomieniu komputera to zalogowanie się do swojego konta Microsoft. Jakże byłem zaskoczony, kiedy po załadowaniu wszelkich ustawień otrzymałem niemal identyczny zestaw aplikacji, ikonek czyn nawet tapety pulpitu jak w moim starym pececie sprzed czasów MacBooka. Konta pocztowe – są. Aplikacje – są. Preferowana kolorystyka – jest. I to wszystko bez podpinania dysków z kopiami zapasowymi. Fajna sprawa.

2. Stabilność

Pamiętam początki Windowsa 8 i wiele błędów, jakie wówczas nękały ten system. W wersji 8.1 większość z nich się nie pojawia, całość działa bardzo stabilnie i bez zgrzytów. A przecież komputer, jaki dostałem jest kilkukrotnie mniejszy (a jednak mocniejszy) od mojego dawnego peceta.

3. Aplikacje kafelkowe dalej ssą

O ile same kafelki, wprowadzone w Windows 8, są ładne i funkcjonalne, o tyle ilość sensownie działających i pomagających aplikacji dostępnych na ten system woła o pomstę do nieba. Najbardziej bolesny przykład to Twitter, który na OS X ma świetny program, dzięki któremu tak naprawdę zacząłem używać regularnie tego serwisu. W dwa i pół roku aplikacja na Windows nie uległa żadnym zmianom. Nie da się jej używać. Dlatego w ostatnim czasie byłem niemal nieaktywny, bo używałem go jedynie za pomocą telefonu. Podobnie jest z innymi aplikacjami pod kafelki. Choć przyznać trzeba, że jest ich obecnie znacznie więcej niż kiedyś. Aplikacja pocztowa, choć poprawiona, dalej jest dla mnie kompletnie niezrozumiała i bezwartościowa.

IMG_4945

4. Duży monitor daje duże możliwości

Dawniej miałem co prawda spory monitor, jednak nie tak wielki jak ASUS, który zawitał do mnie ostatnio (dokładniej to model MX27AQ). Postanowiłem więc sprawdzić jak się pracuje z ekranem podzielonym na dwa programy. Taki Twitter idealnie pasuje do wyświetlania go tuż obok, załóżmy, przeglądarki. I przy dużym ekranie sprawuje się to całkiem nieźle. Choć ten Twitter dalej ssie.

Monitor znacznie bardziej jarał mnie jednak po podłączeniu do konsoli i odpaleniu Batmana. Pokochałem go. I nie chciałem oddać. A musiałem. #smuteg

5. Grać w gry można

Choć nie chciałem wierzyć, że takie maleństwo (VivoPC VC60V) może odpalić jakąkolwiek grę nie mając karty graficznej z prawdziwego zdarzenia (na pokładzie mamy GeForce 820M) to… Da się. Po pierwsze, to Windows, więc gry tutaj po prostu są (czego o OS X raczej powiedzieć nie można), a po drugie – to maleństwo uciągnęło GRID 2. Może bez rewelacyjnych tekstur czy innych fajerwerków, ale… zrobił to. Szokłem.

Już ponad dwa tygodnie czekam na MacBooka i mocno za nim tęsknie, jednak w międzyczasie mogłem się przekonać, że Windows nie jest lepszy lub gorszy, ale po prostu stworzony z nieco innym zamysłem. Owszem, dla mnie nadal najwygodniejszy i najwydajniejszy do pracy jest OS X, ale to nie oznacza, że kilkanaście dni spędzonych z Windowsem było jakąś wyjątkową katorgą. Nie, żyło nam się dobrze razem, obejrzeliśmy kilka filmów (na tym monitorze aż się chce), napisaliśmy kilka tekstów na bloga, pobawiliśmy się kilkoma aplikacjami. To był miły czas.

PS. Wpis nie jest sponsorowany, komputer dostałem jedynie do testów. :)

Partnerzy Troyanna