Podano do okrągłego stołu – recenzja filmu „Król Artur” + chodźcie ze mną do kina!

Najnowszy film Guya Ritchie powstawał w lekkich bólach i w pewnym momencie zdążyłem już mocno zwątpić w tę produkcję. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na odpuszczenie tej produkcji, więc z dużą dozą ciekawości skierowałem swe kroki do kina.

Data premiery tego filmu przesuwana była kilkukrotnie. Początkowo miał on się ukazać jeszcze rok temu, później, na trzy miesiące przed zaplanowaną na marzec premierą, studio Warner Bros. postanowiło wrzucić „Króla Artura: Legendę Miecza” w najgorętszy okres sezonu letnich blockbusterów. W wielu krajach film zadebiutował jeszcze w połowie maja, by miesiąc później trafić do Polski. Takie roszady kalendarzowe dawały sygnał, że studio samo nie jest pewne tego filmu, lecz przesunięcie jego premiery w okolice „Strażników Galaktyki” czy „Obcego – Przymierze” było postawieniem wszystkiego na jedną kartę. Pozytywnie nie mogły nastrajać również pierwsze recenzje produkcji oraz wskaźnik na Rotten Tomatoes wynoszący jedynie 28% pozytywnych opinii. Nie lubię jednak skreślać graczy przed konfrontacją, dlatego z dużą dozą dystansu wybrałem się do kina.

Niemal jak sequel „Władcy Pierścieni”

Już pierwsze sceny filmu przypadły mi do gustu. Epicka bitwa, olifanty wielkie słonie, czary, potyczki – wstęp niczym do filmowej trylogii Petera Jacksona robił naprawdę niezłe wrażenie. I nawet miał sporo sensu, bo twórcy skupili się na tym co najważniejsze – wprowadzenie do historii. Ukazanie z większej perspektywy ogromu bitwy i istoty obserwowanych zdarzeń, a także przedstawienie głównych wydarzeń z bliska. Bez wchodzenia w zbędne szczegóły, ze świetnymi kadrami, dynamiczną muzyką i bez zbędnych słów. Będący dzieckiem Artur ujrzał dość tragiczne wydarzenia i musiał uciekać przed wujem, który zdradził jego ojca.

Kiedyś był papieżem, ale postanowił zostać królem

Oczywiście, film nie ma zbyt wiele wspólnego zarówno z pierwotnymi legendami o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, ani z kolejnymi ekranizacjami tej przypowieści. Guy Ritchie dość luźno czerpał jedynie z kilku elementów: sam Artur, miecz Excalibur, zamek Camelot, Merlin. Cała reszta to właściwie fantastyka. Z tego wszystkiego mogła powstać niezła kaszana, paskudna parodia legendy, a udało się skleić całkiem sensownie napisaną i dobrze zrealizowaną historię rozrywkową.

Głównym bohaterem filmu zostaje… montażysta

Niezwykle dobrym elementem jest tutaj montaż całości. Dawno już nie miałem do czynienia z dziełem, które tak bardzo zyskało na odpowiedniej kompozycji kolejnych kadrów. To mocno w stylu Guya Ritchie z najlepszych lat, choćby genialnego „Przekrętu”. Styl opowiadania bohaterów łączony dynamicznie z ich wspomnieniami nie tylko sprawdza się jako narzędzie opowieści i buduje strukturę filmu, ale i nadaje wszystkiemu specyficznego, humorystycznego charakteru. Momentami miałem wrażenie, że oglądam drugą część „Przekrętu” dziejącą się w innych realiach czasowych. Często potrafię docenić w filmie muzykę, która staje się jednym z bohaterów poszczególnych produkcji, jak choćby w „Interstellar” czy „Sicario”, ale tutaj tę rolę przyjmuje montaż. Bohater główny, bo on robi tutaj najwięcej i najlepiej.

No bo umówmy się, aktorzy nie mają tu za wiele okazji do wykazania się. Charlie Hunnam w roli Artura sprawdza się przyzwoicie, choć zdecydowanie za często chodzi bez koszulki (co pewnie żeńskiej części widzów nie przeszkadza absolutnie), Jude Law jako Vortigern ma tylko wyglądać groźnie i mu to wychodzi całkiem nieźle (o dziwo, bo nigdy bym go o to nie posądzał), a cała reszta działa mocno w tle i sprawnie wypowiada swoje kwestie. A te są napisane nadzwyczaj dobrze. Nie padają zdania zbędne, a nawet ważniejsze rzeczy wypowiadane są bardziej na luzie – widać, że do czynienia mamy z prostymi ludźmi. Fajnie to się prezentuje.

Bitwa na polach Pelennoru jeszcze nigdy nie wyglądała tak dobrze

I nawet efekty specjalne wypadają zaskakująco dobrze. Owszem, mnóstwo tu CGI, ale na tyle, hmmm, odpowiedniego, że nie boli to w oczy ani razu, a wielkie słonie, czy wiedźmy z rzeki robią naprawdę subtelne i dobre wrażenie. Zapewne to również zasługa dynamicznego montażu – zanim niektóre efekty komputerowe (choćby gigantyczne szczury) zaczną nas kłuć w oczy to znikają nam z ekranu. No brawo, panie Ritchie, nie dość, że montaż staje się ważnym i dobrym narzędziem do opowiadania historii, to jeszcze pozwala maskować pewne niedoróbki filmu. Kłaniam się i szanuję mocno!

Artur to nieślubne dziecko Aragorna, Geralta, Jona Snow i Franky’ego Cztery Palce

Przyczepić bym się mógł zaś do kilku powolnych momentów w tym filmie, które co prawda mają widza przygotować na coś znacznie większego, ale jednocześnie inne, spokojniejsze sekwencje są opowiadane w równie dynamiczny, co sceny akcji, sposób. No i cała sekwencja z podróżą Artura w jakieś ciemne rewiry średnio się klei, ale jest potrzebna, by pchnąć fabułę do przodu. Szkoda również, że dość ograniczoną postacią jest urocza pani Mag (w tej roli piękna, bo urodzona w Barcelonie Astrid Bergès-Frisbey), bo jej rola sprowadza się do przepowiadania zagadkowych mądrości i panowania nad zwierzętami. Fajnie byłoby zobaczyć ją jako nieco istotniejszy element historii. Ale to drobiazg.

Jak na maga przystało, ta pani mnie oczarowała, choć szkoda, że nie pozwolono jej na większy udział w rozwoju historii

Całkiem zaskakująco, pomimo wielu nieprzychylności i dużej fali zwątpienia, otrzymujemy całkiem ciekawe kino fantastyczne. Takie połączenie „Władcy Pierścieni” (olifanty i wieża!) z „Grą o Tron” (rodzina zabijająca się o… tron!), a także „Wiedźminem” (tutaj bez spoilerów) i „Przekrętem” (dialogi, montaż!). Jeśli jesteście gotowi przyjąć tę fantastyczną konwencję niemal zupełnie oderwaną od materiału źródłowego ze wszystkimi plusami i minusami inwentarza, to będziecie się bawić w kinie całkiem nieźle. Nawet ja się bawiłem. Miła niespodzianka. :)

CHODŹ ZE MNĄ DO KINA!

PS. Obiecałem was zabrać niebawem do kina, więc czas zdradzić tajemnicę. 29 czerwca (czwartek) możemy iść razem na przedpremierowy seans francuskiej komedii „Facet do wymiany”. Zerknijcie w zwiastun zanim się zdecydujecie:

Film zapowiada się nawet śmieszniej niż moje dowcipy, ale jeśli po filmie będzie niezbyt śmieszno, to postaram się poprawić i opowiem kilka dowcipów, które mi głupio powiedzieć publicznie. A i można iść gdzieś na piwo. :)

Kiedy: 29 czerwca 2017, godzina 18:30

Gdzie: Kino Atlantic

Jak mogę pójść: mam do rozdania trzy podwójne wejściówki (więc możecie wziąć kogoś na randkę, ja będę jak zawsze sam). Nie mam ochoty na zabawę w konkursy, więc kto pierwszy ten lepszy – napisz maila do mnie i bądź pewien, że dasz radę się stawić. Jak się nie uda to będzie mi bardzo smutno.

No to ten, do zobaczenia!

 

Partnerzy Troyanna