Życie bez powiadomień

Jedziesz do pracy komunikacją miejską przytulony do obcych Ci osób i marzysz jedynie o tym, by wysiąść. Jedyne co słyszysz to syntezator mowy wymawiający nazwę przystanku. Nie Twojego. Słyszysz też powiadomienia: Messenger, nowy Snap, nowy komentarz. Wszyscy wokół słuchają powiadomień.

Zaraz pewnie zleci się tu banda osób, które zaczną się ze mnie naśmiewać i wyszydzać, ale ten tekst nie jest skierowany do nich. Smartfony, kolejne aplikacje, społeczności, przyzwyczaiły nas do życia w oczekiwaniu na kolejne powiadomienia. Pewnie coś ważnego. Nowy lajk. To nic ważnego. Ktoś pisze na Messengerze. To nic ważnego. Jeśli to naprawdę ważne – zadzwoni.

Sam dałem się wpuścić w pułapkę powiadomień. Im więcej aplikacji miałem, tym więcej bodźców przyjmowałem. Rok temu zacząłem z tym walczyć, całkiem nieźle mi to wyszło. Kiedy zaczynałem jakąś ważną dla mnie czynność uruchamiałem w telefonie tryb „nie przeszkadzać” i panował spokój. W trakcie biegania, oglądania serialu czy grania w Fifę.

Jednak w pracy, w autobusie czy na imprezie w klubie – wciąż najszybciej można było się skontaktować ze mną przez Messengera. „Brzdęk” w kieszeni i oto jestem – odczytuję, odpisuję. Lubiłem odpisywać wszystkim stosunkowo szybko, zależało mi na tym, by nikt nie musiał czekać długo na moją odpowiedź, bo sam nie lubię na to czekać.

Do tego, odblokowując telefon widziałem liczbę powiadomień czekającą na moją uwagę: Twitter, Instagram, Snapchat, poczta, Spotify, Endomondo, kalendarz i masa innych. Nawet jeśli nie sprawdzałem ich od razu, gdzieś w głowie zapalała się odpowiednia lampka, swego rodzaju powiadomienie. „Ej, stary, masz co sprawdzać, weź ogarnij.” I prędzej czy później ogarniałem, z naciskiem na to pierwsze.

Kiedy w czerwcu wybierałem się na pierwszy, prawdziwy urlop od dawna postanowiłem telefon pozbawić wszelkich powiadomień poza telefonem i wiadomościami SMS. Pozbawić dźwięków, wibracji, okienek pop-up, ikonek, dosłownie wszystkiego. Nie planowałem wtedy zostawać przy tej decyzji po powrocie do pracy, wszak dobrze wiedzieć ile maili czeka na odczytanie i odpowiedź, ale… NIE.

10 dni bez powiadomień okazało się niesamowicie oczyszczającym doświadczeniem. Potrafiłem kilka godzin nie wchodzić na Messengera, by później zobaczyć, że te 8 wiadomości od różnych osób to nic pilnego. Nie musiałem 8 razy zaglądać i zajmować swojej uwagi niepotrzebnym brzdękiem. Zorientowałem się, że szybka odpowiedź może i jest dla wielu osób ważna, ale są rzeczy ważniejsze: spokój, spotykani ludzie i rozmowy z nimi. Poza tym, jeśli coś jest naprawdę pilne lub jest to bliska Ci osoba to w razie pilnej potrzeby zadzwoni, nie będzie pisać na Messengerze.

I w takim błogim stanie tkwię sobie już niemal dwa miesiące. Dawniej tryb „nie przeszkadzać” towarzyszył mi w wybranych chwilach, teraz zaś jest stanem stałym. Jest super. Wielu z was pewnie praktykuje brak powiadomień jakichkolwiek od dawna, ale kiedy jadąc tramwajem słyszę co chwile „brzdęk” Messengera to cieszę się, że mnie to już nie dotyczy. I każdemu polecam taki stan. Powiadomienia mam jedynie do telefonu, SMS-ów, aplikacji przypominającej mi o piciu wody oraz prognozę pogody na kolejny dzień. Nic więcej. Żadnych dźwięków, okienek, liczb, ikonek. To co dzieje się w Internecie jest ważne, ale może poczekać, bo piękniejsze rzeczy dzieją się wokół.

collage

Zadanie domowe: wyłącz sobie na jeden dzień wszystkie powiadomienia i przekonaj się czy jest Ci tak lepiej. Jeszcze mi podziękujesz.

Nie ma za co.

PS. Na początku przyszłego tygodnia możecie spodziewać się kolejnego tekstu, w którym nieco wyjaśnię jak zmieniło się moje życie w ostatnim czasie i co wobec tego planuję. Cierpliwości.

Partnerzy Troyanna