Nie lubię horrorów, ale… Czyli kilka słów o gatunkach kina, których nie lubię
Ostatnio coraz częściej podobają mi się filmy z gatunków, których fanem nigdy nie byłem.
Ostatnio coraz częściej podobają mi się filmy z gatunków, których fanem nigdy nie byłem.
Nie wiem o co chodzi, ale po tym seansie nie potrafię dojść do siebie. W sensie, udało mi się wrócić do domu, ale nie potrafię ogarnąć myśli po tym co w „The Lighthouse” zaserwował mi Robert Eggers.
Dopiero niedawny seans „Lśnienia” uświadomił mi, że da się zrobić rewelacyjną adaptację Stephena Kinga (nawet jeśli ten uważa inaczej).
Pewnie każdy uważniejszy czytelnik bloga wie już, że za horrorami generalnie nie przepadam. Jednak w ostatnich latach mamy do czynienia ze swego rodzaju renesansem tego gatunku, więc staram się próbować kolejnych produkcji.
Nie mam dobrych wspomnień z poprzednim kinowym seansem filmu Jima Jarmuscha. Wracając z „Patersona” złamałem sobie rękę. Dlatego przed kolejnym filmem zrobiłem sobie kuku w nogę na wszelki wypadek nieco wcześniej.
W ostatnich latach horrory zdają się przeżywać renesans, głównie za sprawą nowego podejścia do straszenia widza. Kierunek wytycza tutaj głównie Jordan Peele.
Do czego to doszło, żebym ja, osoba nielubiąca horrorów, wyczekiwała premiery horroru? Takie rzeczy potrafi tylko Jordan Peele.
Po sukcesie zeszłorocznego „Uciekaj” coraz więcej mówi się w świecie kina o nadchodzącej fali post-horrorów, czyli filmów, które straszą w niezbyt konwencjonalny sposób. Sposób, który do mnie przemawia.
O tym, że nie lubię horrorów już nie raz wspominałem. Dlatego początkowo miałem sobie seans „Tego” odpuścić. Kiedy jednak wielu znajomych przekonywało, że to jest całkiem niezły film – postanowiłem dać mu szansę.
Ledwo kilka dni temu w recenzji „Alien: Przymierze” napisałem, że nie lubię horrorów, a oto, nieco przypadkiem, trafiłem do kina na „Uciekaj!”, czyli film jeszcze mocniej osadzony w tym gatunku.