Miłość w czasach nazizmu – recenzja filmu „Jojo Rabbit”
Od kilku lat Taika Waititi wyrasta na jednego z ciekawszych filmowców w świecie filmu, więc mocno wyczekiwałem na kolejną produkcję Nowozelandczyka – „Jojo Rabbit”.
Od kilku lat Taika Waititi wyrasta na jednego z ciekawszych filmowców w świecie filmu, więc mocno wyczekiwałem na kolejną produkcję Nowozelandczyka – „Jojo Rabbit”.
Kinowa karuzela z filmami, które powalczą o Oscary i inne nagrody wreszcie się w Polsce rozkręciła. Powoli kolejne produkcje wchodzą do kin oraz na pokazy przedpremierowe.
Napisać, że jestem wobec technologii wirtualnej rzeczywistości nieco sceptyczny to nic nie napisać.
Po ciepłym przyjęciu nowego formatu w poprzednim tygodniu czas na drugą odsłonę #DwuGłosu, a na ruszt bierzemy dzisiaj „Spotlight” i grillujemy aż do zwęglenia.
Opada powoli kurz na Jakku po hucznej i rekordowej premierze nowej odsłony kultowej, gwiezdnej sagi. Kto musiał zobaczyć ten film, już to zrobił. I to pewnie nie raz.
Czasem zastanawiałem się: co by było, gdyby iPhone nie istniał? Jakiego telefonu bym używał? Wielokrotnie odpowiadałem sobie wówczas, że najprawdopodobniej byłby Samsung Galaxy Note. Problem w tym, że nigdy się nim dłużej nie bawiłem.
Dotychczasowe dwie części Hobbita były dobre, lecz do geniuszu było im daleko. Jednak zapowiedź Bitwy Pięciu Armii rozpaliła moje oczekiwania. Wszak, wychowałem się na Władcy Pierścieni, w którym sceny batalistyczne powalały na kolana.