Najnowszy film Marvel Studios trafił do Europy tydzień szybciej niż w swojej ojczyźnie i z miejsca podbił serca fanów. Przynajmniej wiele osób z mojego otoczenia donosiło, że jest super. I tak, jak nie lubię wyłamywać się z powszechnych szeregów, tak jednak chyba tym razem to zrobię.
Nie zasłużył jednak na wielką krytykę „Dr Dziwago” (nie wiem czy jeszcze pamiętacie ten tytuł, będący prima aprilisowym żartem Disneya), bo to wciąż lepszy film niż tegoroczne produkcje ze stajni DC Entertainment. No ale to nie sztuka przecież, bo Marvel nie boryka się z takimi problemami ze spójnością wizji swojego komiksowego uniwersum, a „Civil War” sprzed kilku miesięcy uważam za jedną z najlepszych komiksowych produkcji w historii kina. Za kilka dni zrobię sobie nawet drugi seans.
Ale przejdźmy do naszego doktorka. Mój osobisty hype wokół tego filmu nie był zbyt duży, a spływające do mnie, generalnie pozytywne, opinie na temat produkcji sprawiały, że na pewno się nie rozczaruję, a jeśli już to jedynie pozytywnie. Mamy więc do czynienia z typowym „origin story” bohatera komiksowego. Ok, nie takim typowym, ponieważ po raz pierwszy w Marvel Cinematic Universe pojawia się wątek magii i multiwersum, równoległych wymiarów, portali i nieokiełznanej przez ludzkość energii. I jest to bardzo umiejętne wprowadzenie, choć dość szybkie – już pierwsze sceny pokazują jak działa ten równoległy świat. Miałem jednak nadzieję, że temat ten zostanie nieco mocniej rozwinięty i rozpoznany przez naszego bohatera.
A ten jest wybitnym chirurgiem, który swoimi rękoma dokonuje naukowych cudów w świecie medycyny. Jest przy tym ogromnym bucem, gburem i egoistą, który nie potrafi sobie poradzić z utratą manualnych talentów wskutek tragicznego wypadku. Kiedy zawodzi go nauka szuka innych metod powrotu do zawodu, aż trafia do zakonu, gdzie poznaje świat magii. Ale czekajcie, jest sobie koleś, który chodzi po nepalskim mieście, szuka tajnego zakonu, dostaje oklep od rzezimieszków i Pewien Bardzo Tajny Zakon Który Włada Magią I Wiedzą Nieznaną Ludzkości go odnajduje, ratuje i tak ot nasz bohater zostaje wpuszczony do świątyni, gdzie od razu staje w cztery oczy z Ancient One – liderem ruchu. Prosto z ulicy. Bez zadawania pytań. Serio? Brzmi jak najłatwiejsza do rozbicia organizacja podziemna. A podobno się ukrywają.
Oczywiście nie oczekuję po filmach Marvela by były do bólu realistyczne. Przecież to świat, w którym z nieba przychodzą bogowie, a zaawansowany kostium pozwala Ci zmienić człowieka to mikroskopijnych rozmiarów. Jednak w tym fantastycznym uniwersum jest jeszcze miejsce na podstawową logikę. Tak mi się przynajmniej wydaje.
No nic, szybko zorientowałem się, że fabularnie film ten nie dostarczy mi zbyt wiele wrażeń, ponieważ twórcy postawili balans pomiędzy zadowoleniem nerdów Marvela (do których mi blisko), a zrobieniem dobrze „niedzielnym” widzom ustawił bardziej na tych drugich. Proces nauki bohatera zagranego (swoją drogą doskonale) przez Benedicta Cumberbatcha jest stosunkowo szybki, a poskromienie jego ogromnego ego również nie trwa za długo i niech nie zdziwi was, że Strange 30 minut seansu po tym jak jest wielkim egoistą nagle jest w stanie oddać życie za ludzkość.
Zbyt wiele wątków zostało ledwie liźniętych, zresztą… Nie ma ich tu zbyt wiele. Relacje pomiędzy bohaterami czy ich motywacje również nie są przedstawione wystarczająco, by w nie uwierzyć (postaci i ich motywacje). A szkoda, bo główny szwarccharakter zagrany przez Madsa Mikkelsena wydawał się niesamowicie ciekawy i mogłoby być go znacznie więcej.
To może dialogi dostarczają? Trochę tak, ale są na dość bezpiecznym poziomie: część podręcznikowo patetyczna i schematyczna dla tego rodzaju kina. Humor w tym filmie jest ograniczony to odniesień do popkultury na zasadzie kontrastu „odcięty od świata azjatycki czarodziejski mnich vs ikona nowojorskiego blichtru” lub przewidywalnych pauz w kwestiach głównego bohatera. A najlepsze dowcipy były już w zwiastunach. Kurczę, szkoda tego, bo można było tego zrobić trochę więcej.
Ale zostawmy już kwestię scenariusza, jak wypadają pozostałe kwestie? Nie ma wątpliwości, że już znacznie lepiej. Casting nie mógł być lepszy. Cumberbatch sprawia świetne wrażenie i jestem pewien, że przylgnie do tej postaci na dobre i fani nie będą sobie wyobrażać nikogo innego w tej roli, jak w sytuacji Iron Mana i Roberta Downey Juniora. Tilda Swinton jest wręcz kapitalna, Chiwetel Ejiofor przyzwyczaił nas do wysokiego poziomu. Jeśli zapytacie mnie czy Rachel McAdams była spoko, to odpowiem: NO REJCZEL! (Wybaczcie, tak bardzo chciałem to tak napisać.) Szkoda jedynie nie do końca wykorzystanego potencjału obecności Mikkelsena w tym filmie. Kiedy pojawia się w kadrze jest wręcz hipnotyzujący swoją magią (dosłownie i, hehe, w przenośni), a jest go najzwyczajniej za mało.
Wizualnie film robi naprawdę fajne wrażenie. Ciężko jest zwizualizować świat, który nie istnieje jednak jego wizja, choć momentami zbyt komputerowa, to dostarcza niezłych wrażeń. W „Incepcji” Nolana jakoś wiarygodniej to wyglądało, ale… No właśnie, czy alternatywna rzeczywistość musi wyglądać wiarygodnie? Niekoniecznie, więc nie traktuję tego jako zarzut pod adresem produkcji Marvela. Czasami jednak tych komputerowych efektów trochę za dużo i to kłuje w oczy. Jednak kalejdoskopowe wizje roztaczane nam przez zespół od efektów specjalnych potrafią zrobić wrażenie i odciągnąć uwagę od niedociągnięć. A efekty zabawy czasem wyszły wręcz kapitalnie, za co twórcy mają u mnie plusa.
Jak widzicie powyżej, wyboldowałem określenia kluczowe dla tego filmu, które składają się na mój jeden główny zarzut: jest za mało, i za płytko. Nie jestem jakimś turbonerdem Marvela, a komiksów nie chłonę jak najwięksi fani, jednak jakieś tam pojęcie o uniwersum, multiwersum i samej postaci mam i miałem prawo oczekiwać nieco więcej w tej historii. Jednak bardziej przypadkowe osoby powinny być całkowicie zadowolone. „Dr Strange” to film do bólu poprawnie zrealizowany oraz wprowadzający nieco koloru do przewidywalnego i momentami nudnego świata Marvela. Robi to jednak trochę po macoszemu, przez co pozostawia w mojej opinii trochę niesmak. Nie wątpię jednak, że wielu osobom ten film bardzo się spodoba.