Trzynaście kolejnych sezonów wakacyjnych było w moim życiu naznaczonych muzyką. To lato jest inne. Ale czy gorsze?
Gdyby nie pandemia właśnie pakowałby się na kolejny wyjazd na Audioriver. Od 2014 roku uczestniczyłem w każdej edycji tego płockiego festiwalu. Był to dla mnie od jakiegoś czasu synonim wakacji – ciepło, miło, fajna muzyka, dobrzy ludzie wokół. Typowy, wakacyjny vibe. Tak sobie wyobrażałem pełnię lata. A przecież to nie był jedyny festiwal, w którym każdego roku brałem udział. Wiele lat za początek wakacji uznawałem właśnie udział w jakimś muzycznym festiwalu, niezależnie czy mowa o Open’erze, Primaverze, Selectorze czy ostatnio Tauron Nowa Muzyka. A symbolicznym zamknięciem lata od kilku lat był dla mnie białostocki Up To Date. Na skraju jesieni, w bluzie, w nieco mniejszym tempie.
Rytm moich letnich sezonów wyznaczały przez kilkanaście lat festiwale. W trakcie 13 lat byłem na niemal 60 festiwalach muzycznych, z czego zdecydowana połowa właśnie w okresie letnim. I wtedy nadszedł rok 2020. Pandemia, która zasiała tak wielkie spustoszenie na całym świecie. Wiele osób w ciężkiej sytuacji ekonomicznej. Cała branża muzyczna boryka się z ogromnymi problemami. Wiele osób zostało pozbawionych przychodów, a polski rząd jakoś nie kwapi się, by tę sytuację rozwiązać. Jest to o tyle absurdalne, że na piłkarskich stadionach może już teraz przebywać 50% pojemności obiektów, a więc często nawet kilka tysięcy osób. Dokładnie tyle, ile udział bierze w mniejszych festiwalach. A te wciąż są zakazane.
I jakkolwiek dramatycznie by ten rynek nie wyglądał to mam jakieś dziwne wrażenie, że potrzebowaliśmy oddechu. Szkoda, że takim kosztem, ale jednak może warto poszukać pozytywów?
Ja je znajduję.
Bo choć te wszystkie lata, które były dla mnie naznaczone festiwalowymi wyjazdami były świetne, to jednocześnie… Wszystko było takie trochę wtórne. I każda kolejna impreza tego typu, choć nadal dostarczała wielu świetnych doświadczeń muzycznych, to jednak dawała mi także nieco mniej radości niż dawniej. Nie wiem czy to po prostu odzywa się we mnie zgorzkniały staruch, który będzie przejmował kontrolę nad moją świadomością do końca życia odbierając radość życia, ale po prostu z wiekiem festiwale jarały mnie coraz mniej. Też nieco inaczej konsumuję te imprezy.
Kiedyś to była zabawa na całego, alkohol, poznawanie masy nowych osób, robienie głupich, młodzieńczych rzeczy. W ostatnich latach, a zwłaszcza od momentu kiedy na festiwale jechałem często jako bloger-korespondent, po prostu nie wypadało szaleć tak. Zacząłem zwracać uwagę na inne elementy festiwali: logistyczne, techniczne czy komercyjne. Wsiąkłem nieco w biznes rozrywkowy, chciałem go zrozumieć i docenić. No i do tego wszystkiego muzyka – chciało się zobaczyć więcej, poszerzyć horyzonty, czasu na elementy towarzyskie bywało coraz mniej, a alkohol pijało się rzadko.
I żeby nie było – nie narzekam. Możliwość uczestniczenia w festiwalach jako akredytowany bloger (a wiele festiwali dawniej nie doceniało blogów jako mediów) jest naprawdę wspaniałym przywilejem. Nie płaci się za karnet, ma się czasem nieco większe możliwości, dostęp do organizatorów i artystów. Absolutnie nie chodzi o to, że „jeżu, nie mogę się najebać, bo mam plakietkę MEDIA”. Po prostu tego typu doświadczenia konsumuje się nieco inaczej. Jest się trochę w pracy. Nawet jeśli za tę pracę nie dostaje się pieniędzy.
No i tak oto, po kilkunastu latach z festiwalami, koncertami, dwukrotnie rzucając pracę po to, by pojechać na jakiś festiwal, ja naprawdę nie żałuję, że to lato jest inne. Bez festiwali. Nie chcę się oszukiwać – gdyby były organizowane to na pewno wziąłbym w kilku udział. A już w poprzednim roku chciałem sobie odpuścić Audioriver, zrobić sobie rok przerwy od płockiej plaży, z której zawsze powrót do rzeczywistości był bolesny. Ostatnie edycje zaczynały mi się zlewać w jedno wspomnienie. Fajne, ale jednak zbyt wtórne. Potrzebowałem przerwy. I w tym roku ją mam. I nagle okazuje się, że letnich weekendów jest do zagospodarowania nieco więcej. I można planować inne rzeczy, można też zaplanować… Nic. I spontanicznie wsiąść na rower i zwiedzać dzielnice Warszawy, których wcześniej nie widziałem na własne oczy. Od wielu lat tak wiele różnych rzeczy planowałem w weekendy wakacyjne, że często już w maju okazywało się, że najbliższy niezagospodarowany weekend mam… W październiku. Były one wypakowane wyjazdami do rodziców, w góry, do znajomych i właśnie festiwalami. Czasem brakowało spokojnych, leniwych weekendów w domu. I po takim maratonie bywałem zmęczony.
To lato jest inne.
Mniej wyjazdów. Więcej czasu w domu. Więcej czasu na odkrywanie nowych przyjemności. Nowych miejsc. Widoków. Zapachów. Nie martwię się tym, jak zaplanować podróż pomiędzy scenami, by zobaczyć wszystkie interesujące mnie występy na festiwalu. Nie przejmuję się tym, że dzień po intensywnym weekendzie trzeba wrócić do codziennego rytmu pracy. Chyba takich wakacji potrzebowałem. Najbliższych kilka weekendów spędzam w stolicy i już nie mogę się doczekać tego, co sobie na nie wymyślę. Mam w głowie kilka pomysłów (wycieczki rowerowe!), mam parę planów, ale staram się przede wszystkim dać sobie nieco miejsca na spontaniczność. A pod koniec sierpnia jeszcze dwa krótkie wyjazdy. I wystarczy, I będzie fajnie.
Obserwuję też w mediach społecznościowych jak lato spędzają znajomi, którzy, podobnie jak ja, nie wyobrażali sobie wakacji bez festiwali. I chyba nie narzekają. Mają więcej czasu na inne przyjemności, spędzanie czasu na łonie natury, odkrywanie nowych szlaków dla siebie, nie tylko tych pomiędzy scenami. Wszyscy za festiwalami tęsknimy, ale potrafimy żyć bez nich, choćby ten jeden rok.
A festiwale wrócą. Pewnie od przyszłego roku. I też będzie super. Mam wrażenie, że ten rok przerwy od tego typu imprez dobrze mi zrobi. Rozpali we mnie na nowo chęć doświadczania. Zabije nieco we mnie tego kontestującego dziada. Nie wrócę już do poziomu sprzed kilkunastu lat, kiedy alkohol lał się strumieniami, a na koncerty czasem chodziło się spontanicznie. To już nie wróci. Ale liczę na to, że wróci we mnie ta młodzieńcza radość. Słuchania wspaniałej muzyki. Bycia wśród pięknych ludzi. I wspólnego doświadczania dźwiękowego uniesienia. Nie mogę się doczekać. Ta przerwa może być dla mnie, ale i dla wielu innych, nowym otwarciem na tego typu doświadczenia.