Jeśli czytasz tego bloga regularnie, to wiesz, że od paru miesięcy coraz częściej piszę o kinie. Nie jestem w sumie wymagającym widzem. Kocham popcorn, wybuchy i ogólnie komercję. Są jednak czasem filmy, które uderzają we mnie mocniej.
W ostatni weekend miałem okazję zobaczyć przedpremierowo dwa filmy. Pierwszy to nowa produkcja Stevena Spielberga, czyli „Most Szpiegów” z Tomem Hanksem. Kocham kino szpiegowskie, więc wyczekiwałem tej premiery z ciekawością. I w sumie dostałem to, czego oczekiwałem, może ciut mniej. Po prostu poprawne kino. Niestety, szybko o tym filmie zapomnę.
Most Szpiegów: 6/10
Zupełnie inaczej jest za to z drugim filmem, czyli „Jutro Było Wczoraj”. Nie jestem jakimś wielkim fanem polskiego kina, choć nie sposób zauważyć, że poziom rodzimych produkcji rośnie z roku na rok, a to cieszy. Najlepszym tego dowodem jest Oscar dla filmu „Ida”. Dlatego też chętnie skorzystałem z zaproszenia na debiutancką produkcję Magdaleny Augustyniak. W sumie nie wiedziałem do końca czego się spodziewać, więc do kina szedłem z „tabula rasa”. Nie sądziłem, że film wywrze na mnie tak wielkie wrażenie.
Mamy oto historię mężczyzny, który doprowadza do śmierci najbliższych mu osób. Jest to dla niego upadek na samo dno. Lecz okazuje się, że może upaść jeszcze niżej. Zatraca się w samotności, odcina się od ludzi, przyjaciół, a jedynym jego kompanem zostaje alkohol. Niby historia, których, niestety, wciąż jest na świecie wiele. Niby już gdzieś to widzieliśmy. Jednak sposób realizacji jest na tyle sugestywny, że oddziaływuje na emocje i psychikę znacznie mocniej.
Nieźle w głównej roli spisuje się Jarosław Boberek (jego nazwisko zawsze wywoływało u mnie zbereźny uśmiech, ale tą rolą całkowicie wybił mi to z głowy). Nie chcę za bardzo spoilerować, ale gra tego aktora urealnia całą historię do niebywałego wręcz stopnia. A jest to historia smutna. O samotności, którą tak ciężko zwalczyć, a która wynika jedynie z tego, co siedzi w naszych głowach.
Wizualnie film nie jest wybitny, lecz nie o to w tym filmie przecież chodzi. Świetna jest za to praca kamery (w tym kilka moich ukochanych master shotów). Podobnie rzecz ma się z muzyką, która niby gra w tle, a jednak mocno działa na emocje, a co za tym idzie, również odbiór całego filmu. A ten pozostawia wyrwę w głowie na kilka dobrych godzin…
Film trafi niebawem do kin. A za kilka dni rozwinę nieco wątek samotności, bo mam po tym filmie burzę w głowie i chciałbym wam o czymś opowiedzieć. Ale najpierw muszę się z tym przespać. Kilkukrotnie.