Wojna bez zasad i granic – recenzja filmu „Sicario 2: Soldado”

„Sicario” jest dla mnie jednym z najlepszych filmów obecnej dekady. Trudno nie podchodzić do jego sequela mając tę świadomość, jednak od początku gasiłem w sobie wielkie oczekiwania. I był to bardzo dobry ruch.

Produkcja reżyserowana przecież przez Denisa Villeneuve’a była absolutnym majstersztykiem kina, hm, akcji? Grozy? To był film, który doskonałą konstrukcją fabuły, wieloma detalami, potrafił zbudować klimat permanentnej grozy, niepewności. A dzięki doskonałym zdjęciom Rogera Deakinsa wyglądał obłędnie i pogłębiał mrożenie krwi w żyłach. Podobnie jak muzyka Johanna Johannssona, którego niestety już nie ma na świecie. Świetny scenariusz Taylora Sheridana został przekuty w film jeszcze lepszy.

Niezbyt sympatyczni bohaterowie spotykają się ponownie

Dlatego ciężko uniknąć porównań „Soldado” z wybitnym pierwowzorem. A przecież ten przyniósł masę zmian: inny reżyser, inny operator, a także, co zrozumiałe, inny twórca muzyki. I choć każdy niemal z następców wykonał kawał dobrej roboty, tak zabrakło w filmie tego, co sprawiło, że ten film był tak wyjątkowy – poczucia permanentnego zagrożenia. A przecież film zaczyna się od trzęsienia ziemi, bardzo mocnego i dającego do myślenia – oto dwa największe zagrożenia dla USA (terroryzm oraz problemy graniczne z Meksykiem) kumulują się w jedno. Otwarcie jest mocne, lecz wysoki ton z początku szybko się rozmywa i podnosi ponownie dopiero w ostatnim akcie.

Nie oznacza to jednocześnie, że mamy do czynienia ze słabym scenariuszem. O nie, Sheridan był w stanie świetnie zawiązać kolejne wątki i rozwinąć znane nam z poprzedniej odsłony postaci. Wprowadził też kilka nowych, co nieco rozmyło strukturę fabularną. „Soldado” każe nam się skupić na dziejach bohaterów, którzy nie do końca są powiązani z główną osią fabuły (choć wszystko się, zgodnie z oczekiwaniami, splata w finale). To podzielenie uwagi zaś demontuje skalę emocji.

To wciąż film brudny, jak ta szyba z tyłu

I owszem, są tutaj sceny, które przypominają te najwybitniejsze z „Sicario”, ale brakuje im odpowiedniej konstrukcji i budowania napięcia. Dlaczego scena na przejściu granicznym w filmie Villeneuve’a była tak doskonała? Bo bezpośrednio przed nią oglądaliśmy 10 minut jeżdżenia samochodów w tę i we w tą. Bez niemal żadnych dialogów. I ta pozornie nudna scena została tak świetnie zrealizowana, że pompowała balonik napięcia, który pękał w kulminacji tej sceny. „Soldado” nie potrafi tego balonika napompować nawet do połowy, brakuje właśnie tego budowania zagrożenia świata bez dialogów.

Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia ze słabym filmem. Zwyczajnie „Soldado” nie dorasta do poziomu swojego pierwowzoru, ale mimo tego pozostaje na naprawdę dobrym poziomie. Z ciekawie zarysowaną historią, która często zaskakuje swoimi twistami i mocniejszymi momentami. Stefano Sollima mógł zrobić z tym scenariuszem dużo więcej, ale nie można powiedzieć, że rozczarował.

Benicio Del Toro in SICARIO: Day of the Soldado

Bo na pewno nie rozczarowuje Josh Brolin, który daje kolejną dobrą rolę w tym roku (ja wiem, że Thanos to mocne CGI, ale ja tam naprawdę widziałem sporo Brolina!). Na swoim, dobrym poziomie, wypada także Benicio Del Toro, który chyba jednak zachorował na jedną manierę znudzonego, psychotycznego i groźnego Meksykańca (choć jest z Portoryko).

Nieźle radzi sobie za kamerą Dariusz Wolski, co raczej nie jest zaskoczeniem, bo to solidny rzemieślnik ocierający się momentami o dobrego artystę. Zabrakło jednak w jego pracy czegoś, co można by zapamiętać na bardzo długo, jak choćby sceny o zmroku realizowane przez Deakinsa. Wolski chyba za bardzo próbował skopiować brytyjskiego mistrza, zamiast spróbować robić film po swojemu. Na szczęście, nie sprawia to, że film wygląda źle, a i jest nieźle zmontowany.

Johannssona co prawda nie ma już na świecie, ale do zrobienia muzyki zaangażowano jego rodaczkę, utalentowaną Hildur Guðnadóttir, tworzącą muzykę choćby mum. Swoją ścieżką dźwiękową oddaje hołd poprzednikowi, bo muzyka to jeden z najmocniejszych elementów „Soldado”. Nie tylko sięga po wątki z poprzedniej odsłony filmu, ale i dodaje swoje własne kompozycje, które pełnią w tym filmie idealne dopełnienie budujące klimat grozy (którego nie udaje się w pełni zbudować innymi elementami filmu). Jestem bardzo ciekaw kolejnych prac artystki na rzecz Hollywood, bo ma naprawdę duży potencjał.

Czy „Soldado” jest udanym sequelem „Sicario”? Niezbyt. Jeśli jednak odetniemy się nieco od porównań do oryginału, a przecież nowy film można śmiało obejrzeć bez znajomości poprzednika, to mamy do czynienia z filmem dobrym. Niezbyt udaje mu się wejść w buty poprzednika, nie szuka własnej drogi, ale mimo tego mamy do czynienia z solidną pozycją.

Partnerzy Troyanna