Czy warto dać szansę „24: Legacy”?

Przygody agenta CTU Jacka Bauera to zdecydowanie mój ulubiony serial wszech czasów. Tym bardziej cieszyłem się na powrót serii w nieco odmienionej jednak formie. Czy spełnił on jednak moje oczekiwania?

„24” to serial już kultowy, z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że powstało aż osiem pełnoprawnych, dwudziestoczteroodcinkowych serii (oraz dziewiąta z zaledwie dwunastoma odsłonami), ale i z powodu swojego kontekstu oraz formy. Pierwsza seria, dość słaba, zadebiutowała niespełna dwa miesiące po 11 września 2001 roku, czyli wydarzeniach, które zmieniły bieg historii. Terroryzm stał się poważnym zagrożeniem odmienianym w mediach przez wszystkie przypadki, a tutaj niczym Filip z konopii pojawia się serial o agencie fikcyjnej agencji CTU – Counter Terrorism Unit. I traktował o walce z terroryzmem. Idealne „wyczucie” niepewnych czasów.

Ponadto, serial był skonstruowany w dość nowatorski sposób. Każdy odcinek odpowiadał godzinie z życia naszych bohaterów (czyli pokazywał nam wydarzenia w czasie rzeczywistym). Stąd charakterystyczny, kultowy niemal już zegar. Do tego, wiele scen ukazywanych było równolegle lub z wielu ujęć kamer, a obraz zmieniał się wówczas w kolaż kilku kadrów. Te dwa zabiegi pozwoliły na całkowicie nową narrację, gdzie każda minuta wydarzeń miała naprawdę ogromne zdarzenie.

Dodajmy do tego działającego na granicy prawa, narwanego i niebezpiecznego dla swojego otoczenia bohatera, jakim był Jack Bauer, świetnie zagrany przez Kiefera Sutherlanda, wiele ciekawych postaci wokół niego i coś, z czego obecnie słynie „Gra o Tron” – dużo śmierci różnych postaci. Jeśli w danym odcinku pojawiała się jakaś nowa postać to bardzo prawdopodobne było, że za kilka odcinków zniknie. Lub wręcz przeciwnie, powróci za kilkanaście godzin (czyli odcinków) i okaże się kluczową osobą dla finału historii.

Serial był bardzo dramatyczny i obfitował w sytuacje tragiczne i poświęcanie się naszych ulubionych bohaterów, co szokowało i wyciskało łzy na wiele lat zanim w telewizji pojawił się najpopularniejszy obecnie serial od HBO. Sam mam też wielki ładunek emocjonalny do tej serii, ponieważ oglądałem ją w momencie, gdy zacząłem studiować politologię, a swoje zainteresowania skierowałem na scenę polityczną USA, a serial, choć często wręcz niewiarygodny, pokazywał ciekawe przypadki z systemu politycznego tego kraju.

Powyższe akapity stanowią w zasadzie mój hołd uwielbienia dla pierwszych ośmiu sezonów tej serii, dziewiąty już znacznie obniżył loty, choć wciąż dobrze się oglądało zatroskanego i brutalnego Sutherlanda. Jednak zapowiadana od wielu miesięcy nowa seria, „24: Legacy” miała, nomen omen, zerwać ze swoim dziedzictwem. Ramy tematyczne i format pozostały bez zmian, jednak bohaterów otrzymaliśmy niemal w całości nowych. I ten ruch wydawał mi się odpowiedni na etapie zapowiedzi – nie ma co odgrzewać kotletów, a jedynie wziąć przepis i usmażyć nowy, równie smakowity. Czy to się udało?

To musiało zależeć przede wszystkim od kreacji Corey Hawkinsa w roli Erica Cartera, który stał się niejako nowym Bauerem. I nie miałbym do niego większych zastrzeżeń, gdyby nie fakt, że mimo wszystko jest to bohater zbyt podobny do swojego poprzednika: brutalny, stosujący zasadę „cel uświęca środki” oraz gotowy poświęcić prywatne cele na rzecz ochrony swojego ukochanego kraju. Miałem jednak nadzieję, że otrzymamy kogoś przeciwnego do dawnego Jacka Bauera – nieporadnego, nieogarniętego, niechcącego walczyć agenta, który „nie chce, ale musi”.

Szybko możemy się też zorientować, że wiele postaci wokół powiela schematy znane fanom serialu z poprzednich serii: polityk, który okazuje się być kimś innym, niż nam się zdawało, nieporadny technik CTU, którego agenci zmuszają do łamania zasad, wielcy i groźni terroryści, którzy z czasem okazują się płoteczkami. Mając w pamięci wielu podobnych bohaterów z ośmiu pierwszych sezonów ciężko nie odczytać ich zamiarów na tyle szybko, by połapać się o co tu chodzi, a przez to unikamy niespodzianek i szoku, który zawsze towarzyszył fanom „24”.

24: LEGACY: L-R: Corey Hawkins and Charlie Hofheimer. 24: LEGACY begins its two-night premiere event following „SUPERBOWL LI” on Sunday, Feb. 5, and will continue Monday, Feb. 6 on FOX. ©2016 Fox Broadcasting Co. Cr: Ray Mickshaw/FOX

Pomijając ten brak niespodzianek mamy do czynienia z solidną historią, która choć nie pozbawiona luk i próby ich wyjaśnień przez widza (bohaterowie wszystkich sezonów tej produkcji mieli niesamowitą umiejętność szybkiego przemieszczania się na duże odległości w krótkim czasie) to sprawia naprawdę dużo frajdy. Zwroty akcji, choć w większości przewidywalne, są nieźle przemyślane. Mamy też kilka powrotów ikonicznych wręcz bohaterów, którzy nie mają do odegrania zbyt wielkiej roli, jednak jakaś tam sentymentalna iskra się podpala. Nawet jeśli wcześniej media społecznościowe mi te wydarzenia zaspoilerowały.

Cała produkcja zdecydowanie dojrzała pod względem wizualnym i dźwiękowym. Pierwszy sezon z udziałem Sutherlanda, a „24: Legacy” dzieli przepaść jakościowa. W 2001 roku twórcy nie mieli do dyspozycji zbyt wielkich budżetów na popisy kaskaderskie czy bardziej skomplikowane sceny akcji, które trąciły nieco telewizyjną myszką. Z każdym kolejnym było jednak coraz lepiej, a w najnowszym spin-offie jest już naprawdę nieźle. Nieco bardziej urozmaicona względem poprzednich sezonów zdaje się być także muzyka. I choć to nadal bardzo dramatyczne tony, to w tej produkcji sprawdzają się idealnie.

Bardzo bałem się rozczarowania, jakie względem mojego ulubionego serialu może dać mi „24: Legacy” i początkowo nawet zacząłem w to wierzyć, lecz szybko, z każdym kolejnym odcinkiem oglądało się coraz lepiej. Była intensywność, było zainteresowanie, były drobne luki fabularne (one choć bawią, to ze względu na swoją specyfikę rozgrywania wydarzeń w czasie rzeczywistym skłaniają do zadawania sobie pytania – czy to możliwe zrobić to w kilka minut?) oraz nieoczywisty finał. Choć zabrakło mi tej podjarki, która towarzyszyła mi dekadę temu. Jednak muszę to zrzucić na karb mojego wieku – coraz trudniej jest mnie prawdziwie zachwycić. Spin-off trzyma poziom najgorszych sezonów oryginału, a to w sumie całkiem dobra rekomendacja.

Partnerzy Troyanna