Rzadko chodzę do kina od razu w dniu premiery danego filmu. Ale dla Niezniszczalnych 3 zrobiłem wyjątek.
Raz, że dzień wolny, w Gdańsku, z rodziną. Czyli coś trzeba zrobić fajnego. Dwa, bilety w weekendy w Gdańsku są zauważalnie tańsze niż te w Warszawie (22 zł zamiast 30). No i trzy – sama seria filmów Niezniszczalni jest bardzo fajna, a druga część była wręcz wybitnie dobra. Dlatego na trzecią część mocno sobie zacierałem ręce.
Umówmy się, nie jest to kino ambitne, nie jest to kino wybitne. Jest to jednak pastisz kultowych filmów dzieciństwa, eksponujący wszystkie wady, braki logiczne scenariusza tego, co nas jarało za dziecka. Masa wybuchów, niezniszczalni, nomen omen, bohaterowie oraz nietrzymający się kupy scenariusz są tu na porządku dziennym, ale to nie przeszkadza – tego po tym filmie oczekujemy. Tym chcemy się bawić.
Druga część serii zapoczątkowanej przez Sylvestra Stallone była arcygenialna z jednego powodu – każdy z megabohaterów rzucał kwiecistymi żartami na lewo, prawo, w górę, dół, a nawet przed i za siebie. Humoru było tam więcej niż wybuchów (choć tu mogę się mylić), zaś nasi Niezniszczalni skradali swoje teksty z filmów sprzed lat (Bruce Willis wrzeszczący legendarne „I’ll be back” z Terminatora czy sytuacja odwrotna, czyli Arnie rzucający „yupikayey” Johna McClane’a). To robiło film. A wisienką na torcie był Chuck Norris walący słynne dowcipy o samym sobie. Cudo, miód i ojejku.
Trzecia odsłona przygód ekipy Niezniszczalnych miała być jeszcze lepsza. Miała, ale jej nie wyszło. Są nowi bohaterowie, jest nowe pokolenie mięśniaków i nie radzący sobie z nowymi realiami nasi Niezniszczalni, fajnie zarysowane są tarcia między starym i nowym pokoleniem, ale… Czegoś tu jednak brakuje. Jest Harrison Ford, ale jakby go mało. Całkiem fajną rolę odgrywa Mel Gibson, zaś film humorem ratuje postać Antonio Banderasa. I tylko on może spowodować lekką strużkę łez. Tych śmiechu, oczywiście.
Sama fabuła w wielu miejscach się nie klei, ale jak pisałem, nie to jest tu istotne. W tym filmie wiadomo, trzeba polecieć za granicę, uratować kogoś, polecieć dalej, zniszczyć cel, wrócić do bazy, polecieć dalej i zrobić wielką rozpierduchę. Tego oczekujemy i to dostajemy w tym filmie. Zrealizowane jest to całkiem nieźle, choć momentami widać mocne CGI – choć może to zamierzony, przerysowany efekt twórców. Są bijatyki, czołgi, helikoptery, walące się budynki – jest super.
Brakuje jednak tych odniesień do starych filmów akcji, brakuje Chucka Norrisa, brakuje wszelkich gagów związanych z rzeczywistością (do końca liczyłem, że Gibson rzuci jakimś antysemickim tekstem, choć pewnie to byłby zbyt mocny odjazd). Niestety, oczekiwania po drugiej części miałem zbyt wysokie właśnie pod tym względem. Humorem film ratuje jedynie postać Banderasa, a to jednak za mało. Niemniej jednak, jest to fajnie zrealizowany „odmóżdżacz”, który fani kina akcji powinni koniecznie obejrzeć. Żałować nie będziecie.