Mija siódmy dzień grania w najnowszą część jednej z ulubionych serii gier w życiu. Pech chciał, że dziś była premiera GTA V, czyli gry dla mnie najważniejszej, więc póki co rewolucyjny Paryż idzie w odstawkę. Ale wrócę do niej, bo jest naprawdę dobrą grą.
I tak, wiem jaka burza rozpętała się po premierze gry. Ubisoft został zmasakrowany przez graczy bardziej niż wszystkie ofiary Ezio Auditore da Firenze razem wzięte. A to przez błędy i konieczność ściągania kolejnych łatek do gry. A to przez pazerność firmy na dodatkowe pieniądze graczy.
Jestem w stanie zrozumieć to rozgoryczenie, jednak dla mnie sprawa jest prosta: nikt nie zmusza was do grania i dopłacania. Jest wiele innych gier, w które można grać. Tak, widzę trend dorabiania sobie twórców gier na każdym możliwym kroku i też mnie to denerwuje. Ale Assasin’s Creed to dla mnie tytuł za ważny, bym go pominął. A płatne dodatki są mi zbędne.
Wróćmy do samej gry. Dopiero co kupiłem konsolę, mam kilka tytułów do nadrobienia, ale płyta z przygodami Arno zagościła w napędzie PS4 na cały tydzień. Po raz kolejny mamy do czynienia ze świetną lokalizacją gry. Od czasów drugiej, toskańskiej, wersji gry marzyłem o tym, by polować na templariuszy w Paryżu w czasach rewolucji. A do tego w Londynie w czasach rewolucji przemysłowej (może kiedyś?). I to marzenie się ziszcza w bardzo fajny sposób.
Dlaczego więc warto zagrać w Unity?
PARYŻ!
Miasto jest ogromne i bardzo fajnie odwzorowane. Nie wiem czy idealnie, bo trochę się zmieniło od czasów rewolucji. Ale chciałem sprawdzić jedną lokalizację na podstawie mojej pamięci z podróży sprzed czterech lat i… Trafiłem bez problemu. A tutaj Place de la Concorde! Co prawda, brakuje mi wzniesienia w północnej części miasta, gdzie powinno być Montmartre i Sacre Coeur, bo nie ma tam nawet wzniesienia, a jedynie płaski las… Ale cóż. Nie można mieć wszystkiego.
Tłumy
Żadna z poprzednich części przygód o asasynach nie miała miasta zawalonego tłumami. Dla przypomnienia odszukałem gampelaye z pierwszej części w Jerozolimie i tamte lokacje wręcz świeciły pustkami. W Paryżu nawet wąskie uliczki są zawalone ludźmi, co sprawia, że sprint ulicami nie jest już tak prostą sprawą. A w wielu miejscach są tak wielkie tłumy, że można się spokojnie doliczyć setki postaci na niewielkim obszarze. To robi wielkie wrażenie.
Historia
Nie mam tu na myśli fabuły samej gry, gdyż znakomita jej część dopiero przede mną. Chodzi o naszpikowanie gry i wszystkich lokacji oraz postaci doskonałymi wstawkami historycznymi. W liceum fascynowała mnie historia rewolucji francuskiej i fajnie jest sobie przypominać wszystkie zagadnienia. Do tego historia budynków, pełna ciekawostek, co sprawia, że czujemy się jak w interaktywnym przewodniku historycznym.
Skoki w inne epoki
W Unity co jakiś czas nasz bohater trafia w inne epoki Paryża. O ile fabularnie nie jest to może za ciekawe, o tyle możliwość skakania po mieście w trakcie Belle Epoque jest fascynujące. Początkowo chciałem zakrzyknąć „WTF”, lecz po chwili żałowałem, że nie mogłem spędzić więcej czasu w tej epoce.
Masa roboty
To mój pierwszy AC na konsoli, w Black Flag grałem jedynie chwilę, a trzecią część skończyłem w połowie. Ale nie przypominam sobie, by było w tych grach tylu pobocznych misji, także w trybie kooperacji, co w Unity. Tak, jak zawsze główny wątek fabularny był dla mnie najważniejszy, a misje poboczne olewałem, tak tutaj jest ich masa, a wiele jest bardzo ciekawych. Można być choćby detektywem. Podoba mi się takie rozwiązanie.
Grafika
Minęło siedem lat (jak to zleciało…) od premiery pierwszej części gry z tej serii, a to epoka w świecie komputerów. Widać to w Unity. Oprócz wspomnianej już liczby postaci na ulicach warto zwrócić uwagę na ich szczegóły, na cienie, na animacje. Wygląda naprawdę nieźle. A do tego efekty pogodowe, tekstury budynków czy podłoża… Może nie wygląda to jakoś bardzo next-genowo, ale po prostu dobrze.
Żelipapą
Wiadomo, że najlepiej rapuje się jak Lech Roch Pawlak – po francusku. No i wszyscy przechodnie krzyczą, mówią, rozmawiają w żabim języku, który mimo, że ciężki, to brzmi pięknie. Czasem zatrzymuję się z Arno, by wysłuchać jakiejś konwersacji po francusku. Nic nie rozumiem, ale napawam się chwilą. I tutaj czas na mindfuck – scenki fabularne po angielsku denerwują.
Nie traktujcie tego jako recenzji gry Assasin’s Creed Unity. To po prostu zlepek moich kilku refleksji po zaledwie kilku dniach grania. Niestety, teraz Arno i reszta idą w odstawkę. Czas na najbardziej wyczekiwaną grę od pięciu lat – GTA V. Tak właściwie to dla niej kupowałem konsolę. Ale do Paryża wrócę z wielką przyjemnością. Adieu!