Muzyka Dick4Dick towarzyszy mi już od dekady, czyli właściwie całe dorosłe życie, dlatego też obserwowałem postępy prac nad nowym albumem tej trójmiejskiej grupy. Efekt już znamy – „Dick4Dick is a Woo!Man” miał premierę już kilkanaście dni temu. Czy warto poświęcić 38 minut życia na jej przesłuchanie?
10 lat temu to był zupełnie inny zespół, ale ja też byłem zupełnie inny. Dlatego formacja, która głównie heheszkuje i śpiewa niewybredne piosenki o pindolach przy akompaniamencie niskich lotów muzyki było naprawdę fajnym doświadczeniem. Zwłaszcza na żywo, o co nie było mi ciężko, bo mieszkałem jeszcze w Trójmieście, skąd i Dicki się wywodzą, a chłopakom zdażało się grać niemal wszędzie: na dużych salach koncertowych, w zapuszczonych knajpach czy na festynach miejskich.
Okres dojrzewania
Czas jednak robił swoje, chłopaki więc zaczęli nieco odchodzić od wizerunku oraz twórczości ekipy śmieszków i śpiewania o pindolach. Roszady w składzie (najważniejszą było chyba dołączenie do składu Tomka Ziętka z Loco Star). Wydany w 2009 album był znacznie dojrzalszy i ciekawszy, głównie muzycznie, choć i teksty (pierwszy raz w większości po polsku) były ciekawsze. To z tego albumu pochodzi prawdopodobnie moja ulubiona kompozycja Dick4Dick, uświetniona cudownym klipem z udziałem słynnego performera Leona.
Wersja oryginalna z albumu:
Wersja teledyskowa z głosem Gaby Kulki:
Jeszcze lepiej muzycznie prezentował się album wydany w 2011 roku = „Who’s Afraid Of?”. I choć było tu mnóstwo eksperymentów, auto-tune’ów i inspiracji różnymi napływami tanecznej muzyki elektronicznej, to progres mojego ulubionego boysbandu (XD) był zauważalny.
No i mijają dwa kolejne lata, a chłopaki wypuszczają „5”, czyli kolejny zestaw piosenek śpiewanych po polsku, z coraz lepszą warstwą dźwiękową, zdominowaną nie przez syntezatory, a klasyczne instrumenty. Gitarowo, poetycko, pięknie. Niby szczyt dojrzewania, ale…
Wtedy o Dick4Dick zrobiło się cicho na lat kilka. Sporadyczne koncerty, autorskie projekty (jak choćby Interference Festival Maćka Szupicy) i ledwie jeden wydany singiel („tau Ceti e”). Minęło kilka lat i mamy nowy album, którego powstawanie ekipa relacjonowała na bieżąco w mediach społecznościowych nakręcając moje (i nie tylko) zainteresowanie.
Woo!Man
Zaskakującym zabiegiem jest przekazanie mikrofonu we wszystkich utworach nowej płyty kobietom. Nie całkowicie, bo uwodzący głos Bunia wciąż jest obecny, dzięki czemu wiemy, że wciąż do czynienia mamy z chłopakami, którzy dawniej śpiewali o… Sami wiecie czym, nie chciałbym trzeci raz używać tego słowa dzisiaj. Plejada dziewcząt zaproszonych do odśpiewania dziewięciu kompozycji robi wrażenie: Natalia Nykiel, Woska, Julita Zielińska (pokochałem jej głos <3) i dawno już niesłyszany głos Marsiji (kiedyś to ja na każdy koncert Loco Star chodziłem).
Ale głosy to nie wszystko, albowiem, kompozycje zdominowane przez syntezatory, maszyny perkusyjne i wszelkie niemal możliwe efekty są tak dobrze poukładane i uporządkowane, że wreszcie mamy do czynienia z w pełni świadomą i dobrą muzyką Dick4Dick. Nie, żeby poprzednie były mniej świadome, ale ten album jest świadomie dojrzały. Jeszcze na „Who’s Afraid Of” zdarzały się utwory przesycone zbędnymi dźwiękami, samplami czy efektami, czuć było, że to efekt zabawy. Na „Woo!Man” wszystko jest doskonale przemyślane i fajnie współgra z kobiecymi wokalami.
Kwintesencją tej płyty jest chyba „More”, gdzie melodyjne zwrotki mieszają się z bardziej szarpanym, ale ładnie płynącym refrenem. No i Woska swoim głosem potrafi w sobie zakochać. „I Can’t Be You” z udziałem Marsiji mimo mocniejszego basu oraz sznytu „electro” jest chyba moim faworytem. Cóż, znowu odzywa się chyba we mnie nostalgia za latami szczenięcymi i głosem z Loco Star.
„Dick4Dick is a Woo!Man” to album bardzo przyjemny. Będąc w rozkroku między nostalgią za dawnymi czasami i wygłupami na scenie, a bardziej świadomymi kompozycjami chłopakom udało się wreszcie w pełni osiągnąć dojrzałość. Główna w tym zasługa oczywiście kobiet. Wygląda na to, że każdy, by dojrzeć potrzebuje kobiety. Chyba, sam nie wiem. Fajnie jednak, że jest to dojrzałość z pamięcią o dawnych wygłupach, na które od czasu do czasu i dorośli muszą sobie pozwolić (posłuchajcie „Bunga Bunga”).
Zdjęcia pochodzą z materiałów promocyjnych zespołu na Facebooku