Znakomita obsada, bardzo obiecujący reżyser i ciekawy zalążek historii sprawiły, że „Wdowy” były dla mnie jedną z najmocniej wyczekiwanych premier listopada.
Steve McQueen ma bowiem na swoim koncie przecież „Zniewolonego”, który otrzymał Oscara za najlepszy film, dwie kolejne statuetki za scenariusz i kreację drugoplanową dla Lupity Nyong’o. Sam reżyser doczekał się nominacji, ale obszedł się smakiem w trakcie rozdania nagród, jednak pewnym było, że twórca „Głodu” i „Wstydu” ma przed sobą ciekawą przyszłość w branży filmowej. I kazał na swój kolejny film czekać aż pięć lat, więc oczekiwania mogły być dość wysokie.
Zwłaszcza, że i scenariusz dostał od choćby Gillian Flynn, która pracowala także nad „Zaginioną Dziewczyną”, a i obsadę skompletował doskonałą: Viola Davis, Colin Farrell, Michelle Rodriguez, Liam Neeson czy Jacki Weaver. Wszystko rysowało się naprawdę dobrze i na horyzoncie zaczął nam się ujawniać projekt, który może znowu powalczyć o nagrody, w tym również Oscary.
„Wdowy” to opowieść o grupie kobiet, które straciły swoich mężczyzn w trakcie nieudanego napadu, a teraz muszą się zmierzyć ze spuścizną swych partnerów. Nie jest to jednak wydawanie milionów dolarów, a spłacenie gangów, u których ich ukochani byli zadłużeni. Brzmi jak bardzo dobre, mroczne kino zemsty i cierpienia.
Historia zresztą zaczyna się bardzo intensywnie, by potem lekko wyhamować i podnosić tempo w odpowiednich dawkach. Cała narracja jest dobrze poprowadzona, a dzięki naprawdę dobremu montażowi bieżące wydarzenia są fajnie uzupełniane o kontekst historyczny, dobrze argumentując motywacje bohaterek.
A te są napisane dobrze, choć trochę nierówno, część z nich ma większy wpływ na rozwój historii inne zaś znaczą mniej, a szkoda, bo są z pewnością bardzo ciekawe. Bycie wdową po gangsterze nie jest usłane różami i możemy obserwować aż trzy ciekawe perspektywy. Do tego wszystkie te postaci są dobrze zagrane. Prym wiedzie, co nikogo raczej nie dziwi, Davis. Zaskoczony byłem za to udanym występem Elizabeth Debicki.
Jednak „Wdowy” to nie tylko film o kobietach, ale i o polityce, gangach, ojcostwie i innych mrocznych elementach życia codziennego, a co za tym idzie udane męskie postaci oraz kreacje. Największe wrażenie robi jednak nie Colin Farrell, a genialny momentami wręcz Daniel Kaluuya znany z „Get Out”. Za jego, jak zawsze, magnetycznym spojrzeniem kryje się wręcz demoniczna postać. Pozostała część męskiej obsady wypada dobrze lub co najmniej poprawnie.
Wszyscy bohaterowie filmu są skomplikowani, mają w sobie dużo mroku, a za uszami jeszcze więcej występków. To skomplikowane osoby połączone przez równie skomplikowane emocje oraz doświadczenia. McQueen potrafi umiejętnie te przeżycia sensownie dawkować i dać widzowi je przeżyć w trakcie seansu.
Świetnie uzupełnia się to z muzyką, której momentami w filmie nie ma, a momentami wybrzmiewa zauważalnie, by stopniować napięcie w rytmie tykania zegara. I ten motyw zegara z miejsca przypominał mi ścieżkę dźwiękową do „Dunkierki”. Ależ się ubawiłem czytając końcowe napisy, że autorem muzyki był Hans Zimmer, czyli autor muzyki do filmu Nolana. Nie wiem czy kompozytorowi zabrakło chęci czy inspiracji, a może właśnie tego chciał od niego McQueen, ale wyszło co najmniej dziwnie. Nie chcąc się jednak czepiać, muzyka ta wkomponowuje się w historię bardzo dobrze.
Wspominałem także o świetnie zastosowanym montażu, jednak i zdjęcia robią tutaj odpowiednie wrażenie. Gdy trzeba, mamy dobre, statyczne kadry, a gdy akcja nabiera tempa, kamera wraz z nią jest nieco rozedrgana, lekko chaotyczna i nieostra. Sprawia to wszystko wrażenie obserwowania prawdziwych, ale chaotycznych wydarzeń i współgra z chwiejnymi emocjami oraz decyzjami bohaterów.
I choć na wielu poziomach „Wdowy” to naprawdę dobry film, tak jednak wydaje się, że McQueen przyzwyczaił nas do nieco wyższego poziomu i takiego nieco oczekiwałem. Film serwuje wiele emocji i ciekawe zwroty akcji, jednak nie są to emocje tak intensywne, jak się spodziewałem. Jeśli jednak lubicie dobrze skonstruowane dramaty z ciekawymi kreacjami, to zapewne „Wdowy” przypadną wam do gustu.