„Logan” był przeze mnie spisany na straty. Bo poza „Deadpoolem” Fox nie potrafił od dawna umiejętnie skorzystać z bogactwa uniwersum X-Men, by zrobić dobry film.
Dwie ekranizacje przygód Wolverine’a były fatalne. „Fantastyczna Czwórka” jest jednym z najgorszych filmów ostatnich lat. Zeszłoroczna odsłona „X-Men: Apocalypse” również nie może być zaliczana do udanych. Trochę jak świat DC w wykonaniu Warner Bros., poprzeczka zawisła na bardzo niskim poziomie. I choć budżet „Logana” nadal był dość duży (97 milionów dolarów), to jednak zauważalnie niższy od poprzednich odsłon filmu. Trochę podobnie jak w przypadku „Deadpoola” studio dało wolną rękę twórcom, co okazało się doskonałym posunięciem. Bo, a piszę to po kilku godzinach od seansu i długich przemyśleniach, otrzymujemy jedną z najlepszych adaptacji komiksu w historii kina.
Kiedy jedenaście lat temu Christopher Nolan pokazał światu „Batman: Początek” dał nam zupełnie nowe spojrzenie na kino bazujące na komiksowych superbohaterach. Pokazał nam człowieka rozdartego wewnętrznie, pędzącego na cywilizacyjne dno chcąc odkupić swoją domniemaną winę z młodości – śmierć rodziców. Dostaliśmy bohatera, który był znacznie ciekawszy psychologicznie niż jakikolwiek przed nim. Zresztą, Batman nie jest mutantem, przybyszem z kosmosu czy superbohaterem powstałym w efekcie eksperymentów naukowych. Był zwykłym człowiekiem.
I „Logan” jest dla kina superbohaterskiego mniej więcej tak samo odważnym krokiem jak Bruce Wayne w obiektywie Nolana. I choć sam Wolverine jest mutantem, do tego po eksperymentach naukowych, to w najnowszym filmie spotykamy go w jak najbardziej ludzkiej formie. Podstarzałego, z osłabionymi mocami błyskawicznego uzdrawiania i niechętnego do stosowania swoich zabójczych umiejętności. Nasz bohater zaszył się gdzieś na pustyni, gdzie jego największym marzeniem jest zapewnić godną śmierć swojemu mentorowi i przyjacielowi – dawnemu profesorowi X. Ludzkość nie jest zagrożona przez kosmitów, Magneto. Nie trzeba ratować nikogo, poza samym sobą. Największym zagrożeniem ludzkości jest ona sama, a ostatni żyjący mutanci chcą się od tego odciąć. Nie chcą mieszać się w sprawy zwykłych śmiertelników.
Logan jest w tym filmie prawdziwym sobą: egoistycznym, cierpiącym i zmęczonym człowiekiem, którego dobre serce kryje się gdzieś w głębi, ale zupełnie nie chce się nim kierować. Niestety, sprawy się komplikują w momencie kiedy okazuje się, że poza nimi jest jeszcze garstka mutantów, a jedna z nich, młoda Laura potrzebuje ich pomocy. I jedynie konieczność oraz wola przyjaciela zmusza Logana do tego, by tej pomocy udzielić. Od samego początku film karmi nas tym marazmem, brudem, świetnie zarysowując motywacje, a raczej ich brak, poszczególnych bohaterów. Czuć relację Wolverine’a i Xaviera. Nawet nowy element w tym towarzystwie, czyli mała dziewczynka, odnajduje się całkiem nieźle. Nagle Logan musi stać się dla niej kimś, kim dla niego był profesor – mentorem, niemalże ojcem, który musi powściągnąć w niej zwierzęce instynkty.
I wiem, że teraz wielu może się ze mną nie zgodzić, ale uważam, że Laura to najlepsza kobieca postać w historii kina superbohaterskiego. Kiedy ta teoria narodziła się w mojej głowie to oczywiście próbowałem ją podważyć. Zacząłem szukać w pamięci kogoś równie świetnego i do głowy nie przychodzi mi żadna inna postać. Czy to z Marvela, czy z DC (choć tu niedługo będzie miała mocną, mam nadzieję, rywalkę w postaci Wonder Woman). Laura, choć nie jest zbyt wygadana, potrafi świetnie grać samą mimiką, oczami. Młoda Dafne Keen daje tu popis aktorstwa, będąc jednocześnie spłoszoną, zagubioną w świecie poza laboratorium, pośród ludzi dziewczynką, którą rajcuje jazda na elektrycznym kucyku, a także śmiertelnie niebezpieczną bestią. Ten kontrast dziecka i maszyny do zabijania skuteczniejszej od samego Wolverine’a wręcz szokuje i pozostawia po sobie niesamowite wrażenie.
Ale i Hugh Jackman oraz Patrick Stewart z godnością żegnają się z bohaterami, do których odgrywania przyzwyczaili nas przez ostatnie niemal dwadzieścia lat. Czuć chemię wypracowaną na przestrzeni tych kilku filmów, czuć emocje między nimi. Czuć także zmęczenie i choroby ich toczące. Dialogi napisane są w sposób wyśmienity i to one stają się kwintesencją tego filmu, nie zaś sceny akcji. „Logan” stawia na zupełnie inne akcenty niż dotychczasowe filmy w swoim uniwersum – więcej dobrych dialogów oraz relacji między bohaterami, a mniej walki ze złem i występkiem.
A właśnie, zło. To w zasadzie jedyna rzecz, która mi w filmie przeszkadza. Mawia się, że film superbohaterski jest tak dobry jak jego antagonista. Choćby dlatego trylogia Nolana jest tak doskonała. W „Loganie” główny zły jest odsunięty na dalszy plan, jest bardziej motywacją do zmiany status quo bohaterów niż faktycznym zagrożeniem. Nie ma tu walki o ludzkość, a jedynie o kilka istnień i przetrwanie. Bohaterowie nie są myśliwymi, a zwierzyną, która stara się utrzymać przy życiu. Jednocześnie myśliwi nie są zbyt barwni. Na ekranie pojawiają się stosunkowo rzadko i właściwie nie do końca wiadomo o co im chodzi, poza tym, że chcą dorwać naszych bohaterów. Częściej pojawia się ich mięso armatnie, które szybko kończy niczym baranina w budzie z kebabem – poszatkowana na drobne kawałki.
Tak, w filmie krwi jest pełno. Szpony przeszywają czaszki ze wszystkich możliwych stron, tną wszystkie kończyny, a z wnętrzności Logan i Laura robią kebab na cienkim cieście. W kilka sekund. W filmie nie brakuje również „kurew” i innych brzydkich słów. Film jest przeznaczony dla osób pełnoletnich, jakby co. Sceny akcji, a jest ich nie za dużo, to krwawa jatka, ale są one naprawdę niezłe. Kiedy w Loganie budzi się zwierzak to aż to czuć, a wszystkie kaskaderskie popisy, również ze strony Laury, robią dobre wrażenie.
Na ekranie podziwiamy naprawdę ładne kadry. Przyczepić bym się mógł jedynie do nagrania na smartfonie, które specjalnie umniejszono jakościowo do kamery VHS, a i film nagrany tymże telefonem został szybko zmontowany, by zbudować długą opowieść z wieloma przebitkami, co na telefonie byłoby dość trudne, choć nie niemożliwe. Jednak okoliczności, w jakich ten film powstał raczej nie sprzyjały tak bogatej produkcji. Ale to błahostka, zwykłe czepialstwo z mojej strony. Poza tym, kwestia realizacji jest naprawdę dobra i film ogląda się przyjemnie. Jest brud, kurz, dobrze zmontowane walki i pościgi. Muzyka? Jakaś tam była, nie bardzo się narzucała i dawała bardziej skupić się na dialogach czy wydarzeniach na ekranie.
Pozwolę sobie przejść do podsumowania, bo coś czuję, że i ono zajmie mi sporo miejsca. „Logan” mniej przypomina kino superbohaterskie, a staje się bardziej dramatem czy kinem postapokaliptycznym (choć de facto żadnej apokalipsy nie było). Filmem, w którym najważniejsze są dialogi i postaci, nie sceny walki o ocalenie ludzkości. To dramat o przemijaniu i starości, tęsknotą za dawnymi czasami, reakcji na nieoczekiwane pojawienie się w życiu iskierki nadziei, którą i tak szybko chcemy zgasić. Po co komu nadzieja w beznadziejnych czasach? Filmowi brakuje co prawda wyraźniejszego, ciekawszego antagonisty, jednak nadrabia, napiszę to raz jeszcze, najlepszą kobiecą postacią w historii tego gatunku filmu. Mam nadzieję, że Laura jeszcze powróci na ekran w kolejnych produkcjach Foxa.
Produkcjach, które po sukcesach „Deadpoola” i „Logana” dadzą, mam nadzieję, studiu do myślenia. Rywalizacja z Disneyem na wielkobudżetowe widowiska nie wychodzi Foxowi od lat. Seria „X-Men” pogrąża się coraz bardziej, „Fantastyczna Czwórka” musi otrzymać kolejny reboot, by być dobrym obrazem, a filmy dotyczące pojedynczych bohaterów, dające twórcom większą dowolność i mniejszy budżet wypadają naprawdę rewelacyjnie. Czy to nie powinna być droga dla 20th Century Fox? Może to właśnie produkcje skupiające się na dramacie ludzkim (lub mutanckim czy superbohaterskim), jego psychologii zamiast na efektach specjalnych uratują to uniwersum? Zamiast ładować na jeden plan dziesiątki mutantów, wystarczy jedynie kilku, lecz dobrze zarysowanych i wiarygodnie przedstawionych bohaterów. „Logan” udowadnia, że można tym tokiem działania zrobić film świetny. A to na pewno przyniesie odpowiedni zysk dla samego studia.
Sam w to trochę nie wierzę i chwilę się wahałem, ale „Logan” dostaje ode mnie…