Lobbying to profesja, która w amerykańskim systemie politycznym jest prawnie uregulowana i całkiem istotna, ale mimo tego budzi wiele emocji. Czy tak samo jest w przypadku filmu na ten temat?
Dość długo kazał nam czekać dystrybutor filmu „Miss Sloane” na premierę w Polsce, ale lepiej późno niż wcale. Pół roku po światowej premierze, w okresie letnich blockbusterów film trafił do Polski i byłem bardzo go ciekaw. Głównie dlatego, że przed laty bardzo interesowałem się amerykańskim systemem politycznym, gdzie lobbying stanowi dość istotny element układanki. Jedni nazywają to zalegalizowaną korupcją, inni uporządkowanym systemem wywierania wpływów na polityków. Prawda jest gdzieś po środku, niemniej jednak lobbying to ciekawa instytucja i zastanawiałem się jak zostanie to zaprezentowane szerszej publice w filmie.
Główną i tytułową (przynajmniej na świecie, bo w Polsce znowu film doczekał się bezsensownego tłumaczenia) bohaterką jest Elizabeth Sloane, w którą wciela się Jessica Chastain. Pozbawiona niemalże emocji kobieta, która poświęciła swoje życie prywatne na rzecz zawodowego. Jest doskonałym strategiem, co mi się w niej bardzo podoba. Zresztą już jej kwestia ze sceny otwierającej film tłumaczy jej zachowanie, choć w sposób mocno ubarwiony.
Zawodowa lobbystka staje przed nową okazją zawodową, w której jej celem stanie się walka o nową ustawę dotyczącą broni palnej w USA. Więc sprawa również jest całkiem ważna. Zatrudniona w nowej firmie lobbystycznej musi stanąć jednak do walki przeciwko swojemu dawnemu zespołowi. Mamy więc walkę lobbystów z lobbystami. To bardzo ciekawy pojedynek. Momentami wszystko przypomina rozgrywki prowadzone przez Franka i Claire Underwoodów, może pomijając wątek zabijania. Są nieczyste, wątpliwe moralnie zagrania, jest gra na emocjach obywateli z wykorzystaniem mediów, są tarcia wewnątrz obu zespołów.
Dobrą historię trzeba umieć opowiedzieć
Problemem filmu, przynajmniej dla mnie, jest jego konstrukcja fabularna, bowiem wszystko rozgrywa się właściwie w trakcie przesłuchania Sloane, w trakcie którego otrzymujemy jej retrospektywne spojrzenia na wydarzenia, o których wspomina przed komisją śledczą. Niby nie ma w tym nic złego, wiele filmów ma podobną konstrukcję, ale jednocześnie pokazuje nam to niejako finał całości – lobbyści na przesłuchaniu, czyli zrobili coś złego. W tym przypadku taka konstrukcja nie sprawdza się najlepiej. Wydaje mi się, że narracja chronologiczna, zamiast skakania po osi czasu, sprawdziła by się w tej produkcji znacznie lepiej.
Ale to tylko jeden problem, bo drugim jest też zaprezentowanie poszczególnych wydarzeń. No bo kurczę, film, w którym najlepsze pojedynki to te na słowa powinien mieć konstrukcję uwypuklającą wymiany zdań i doskonałe dialogi. Jak wspomniane już „House of Cards” czy „Jobs„, który mimo tego, że był właściwie jedynie dialogami, to dialogi te były napisane i zagrane tak doskonale, że nie można było wyjść z wrażenia, że ogląda się pojedynek bokserski. Emocjonujący.
Tylko poprawnie, bez szału, bez emocji…
I właśnie emocji w „Miss Sloane” brakuje, albo choćby próby ich uwypuklenia.Wszystko nadrabia nieco finał, w którym okazuje się jak przebiegli i myślący w długich perspektywach czasu potrafią być lobbyści, czy stratedzy w ogóle. Tutaj pojawiają się jakiekolwiek emocje i aż zaczyna się żałować, że to już koniec filmu.
Film zagrany jest bardzo poprawnie, ciężko przyczepić się do Chastain, bo w roli zimnej, kalkulującej karierowiczki sprawuje się nieźle. Raz chce się ją uwielbiać, innym razem nienawidzieć. Bez szału wypada Mark Strong, o którym nie za wiele można napisać – po prostu jest. Michael Stuhlbarg, jeden z moich ulubionych aktorów staje się powoli jednym z najnudniejszych aktorów, ponieważ niemal w każdym filmie wypada tak samo. Dobrze, ale tak samo. Nie inaczej jest w „Miss Sloane”.
Brakuje też w tej produkcji polotu realizacyjnego. Ani zdjęcia nie robią wrażenia, ani kadrowanie, ani montaż. Jest zwyczajnie, poprawnie. A w filmie, w którym tematyka jest dość poważna, no i teoretycznie nudna, wypadałoby przyłożyć się do tego, by było lepiej niż poprawnie. Udało się to w przypadku muzyki skomponowanej przez Maxa Richtera, świetnego artystę łączącego klasyczne motywy z elektronicznymi i mocno współczesnymi brzmieniami. Miodzio.
„Sama Przeciw Wszystkim”, czyli po prostu „Miss Sloane” nie jest filmem dla każdego. Ale na pewno jest filmem ciekawym i godnym uwagi. Nie należy jednak spodziewać się zbyt wiele, ponieważ przez większość niewiele tak naprawdę się dzieje. To znaczy dzieje się sporo, ale jest to przedstawione w niezbyt wyrafinowany sposób i ciężko o jakiekolwiek emocje.
PS. Nie ufajcie rudym. Nawet jeśli są tak piękne jak Jessica Chastain.