Sezon na największe letnie hity w kinach gaśnie, ale nie oznacza to, że w kinach trwa totalna posucha. I choć brak będzie przez kilka tygodni tytułów rozpalających wielkie emocje, znajdzie się sporo dobrego. Czy do tego grona zaliczyć można film „Bodyguard Zawodowiec”?
Wiele wskazywało na to, że niekoniecznie. Bo choć pomysł na film – profesjonalny ochroniarz pilnujący życia płatnego zabójcy w drodze na proces – był czymś ciekawym, tak zwiastuny wyraźnie wskazywały, że film ten nie ma wielkich ambicji, a ma być jedynie głupkowatą komedią z paroma scenami akcji. Dlatego bez większych emocji i oczekiwań zasiadłem w kinie i wyczekiwałem nadchodzących niespełna dwóch godzin, co jest w sumie dość długim czasem jak na film tego typu.
Choć fabuła nie jest wysokich lotów i główny wątek dość łatwo przewidzieć, tak jego struktura jest całkiem nieźle uporządkowana. Ostatnio błędy na tym polu zdarzają się w produkcjach ze znacznie większymi budżetami, dlatego, choć nikt nie oszukuje, że to kino zwyczajnie rozrywkowe, miło, że na tym polu produkcja nie rozczarowuje. Michael Bryce (Ryan Reynolds) to ekspert w zakresie ochrony osób, lecz najlepsze lata ma już za sobą. Nie jest to ochroniarz gatunku dawnego „Transportera”, który lubił rozwałkę. Motto Michaela to – „nuda jest bezpieczna”. Wyrachowany, przygotowany i chłodno myślący. Kiedy jednak otrzymuje zlecenie chronić płatnego zabójcę (w tej roli Samuel L. Jackson), który jest jego przeciwieństwem, a jego motto brzmi „motherfucker”, to będzie ciężko. Ale nie dla widza.
To, co przede wszystkim tutaj gra, poza płytką, ale porządną historią, to relacja między głównymi bohaterami. Kipi emocjami, dobrymi, złymi, ale kipi i jest wyraźnie odczuwalna. Do tego dochodzą sprawnie napisane dialogi, choć nie wszystkie (zbyt wiele mamy tłumaczenia wydarzeń w zbyt prosty sposób). Bałem się, że z najlepszych dowcipów twórcy wystrzelali się w zwiastunach, ale na szczęście się myliłem. Albowiem w filmie czeka nas mocnego, wulgarnego i nieprzyzwoitego humoru znacznie więcej. I choć momentami szczeniackie teksty są blisko przekroczenia granicy żenady, tak nigdy, o dziwo, jej nie przekraczają. Serio, bałem się, że zaraz pozostanie mi jedynie walić kolejne fejspalmy, a ja jedynie strzelałem kolejne salwy śmiechu. Owszem, są to czasem żarty z puszczania bąków, ale wszystkie niskich lotów gagi nie wywoływały u mnie żenady. Nieźle!
No i nieźle wypada też główny duet aktorski, choć w znacznej mierze dlatego, że ich bohaterowie są… Bardzo bliscy ról, jakie już kiedyś Reynolds czy Jackson odgrywali. To dlatego Kincaid niemal każde zdanie kończy „motherfuckerem”, niczym 23 lata temu w „Pulp Fiction”. I jak 23 lata temu to bawi, nie męczy. Ale nie tylko ten duet dobrze ogląda się na ekranie. Salma Hayek nie pojawia się na ekranie za często, ale za każdym razem rozwala na łopatki. Przyzwyczajeni do bardzo kobiecych i subtelnych ról Hayek widzowie mogą przeżyć zaskoczenie. Dla mnie było ono pozytywne.
Trochę rozczarował z kolei Gary Oldman, który nie miał za dużo do roboty, ale jako pociągnięty do sprawiedliwości białoruski zbrodniarz nie ma w nim krzty charyzmy. Ba, za sprawą charakteryzacji i sposobu wysławiania się (poza akcentem) bardzo mi przypominał jego role Jima Gordona z trylogii Nolana. Fajnie wypada (i nie mam tu na myśli jedynie urody) Elodie Yung jako funkcjonariusz Interpolu i… A ok, nie będę zdradzał więcej. ;) Co ciekawe, seans „Bodyguard Zawodowiec” wpadł mi w czas pomiędzy oglądaniem „The Defenders”, gdzie również Yong występuje. Nie ma to nic do recenzji tego filmu, ale oglądanie jej tyle na przestrzeni nieco ponad doby nieco kręci mi w głowie.
Choć film jest generalnie komedią, tak nie brak w nim scen akcji: walk, strzelanin czy pościgów. Ba, jest ich nawet sporo jak na film akcji, a każda z nich zadowala na poziomie montażu, realizacji walk czy rajdów po kanałach Amsterdamu czy ulicach Hagi. Spodziewałem się raczej niskobudżetowej kaskaderki i prób przykrycia braku pomysłu szybkim montażem, a otrzymujemy naprawdę dostarczające adrenaliny i emocji sekwencje.
Kurczę, nie chcę mówić, że jest to film wybitny, bo takim na pewno nie jest. Jest za to na pewno bardzo dobrym, choć ze względu na szczeniacki humor nie dla każdego, seansem pełnym salw śmiechu i ciekawej akcji. Bałem się, że otrzymamy coś głupiego, a „Bodyguard Zawodowiec” to momentami głupkowaty, ale generalnie świetnie napisany i dobrze zrealizowany film z tętniącymi życiem bohaterami. I choć logika podpowiada mi dać filmowi ocenę średnią, tak wspominając to jak często się śmiałem i dobrze bawiłem nie mogę dać tej produkcji oceny nieco naciąganej w górę. To było takie „guilty PLEASURE”, gdzie przyjemność mocno przykrywa poczucie winy.