Nie można było niczego wielkiego spodziewać się po nowej produkcji Alexandra Payne’a. Niemniej jednak, postanowiłem dać szansę „Pomniejszeniu”.
Zwłaszcza, że film jest rozpatrywany w kontekście nagród dla Hong Chau za kobiecą rolę drugoplanową, co uznałem za sensowny argument, by do kina się wybrać. Również dlatego, że sama historia miała całkiem niezły potencjał. Świat zmagający się z przeludnieniem otrzymuje nową szansę na ratunek – pomniejszenie ludzi sprawia, że ludzkie potrzeby w skali świata są mniejsze (pożywienie), a wyrządzane światu szkody (zaśmiecenie) znacznie mniej dotkliwe. Jest to więc ciekawa wizja zmagania się problemów ludzkości ze współczesnymi problemami. Do tego dodajmy fakt, że osoby godzące się na proces pomniejszania podnoszą znacznie swój standard życia – ich oszczędności ulegają przewalutowaniu i kilkukrotnemu pomnożeniu. Na ruch ten decyduje się grany przez Matta Damona Paul Safranek i jego partnerka. Historia ta daje także możliwość rozegrania tego wszystkiego w humorystyczny sposób, co udało się w polskiej produkcji z podobnym motywem – „Kingsajz”.
Problem w tym, że „Pomniejszenie” nie wie jaką produkcją chce być – zabawną komedią czy manifestem społecznym. Pomiędzy tymi dwoma gatunkami scenariusz krąży w dość nieumiejętny sposób, nie dając wybrzmieć i przekonać ani do swojego niezbyt wyrafinowanego humoru, ani do przedstawianych problemów ludzkości. Oba przeplatają się, ale nie pozwalają przejąć się losami bohaterów i uwierzyć w świat przedstawiony. Ba, najciekawsza, zdawałoby się, pierwsza połowa filmu – wprowadzenie do idyllicznego świata pomniejszonych ludzi jest po prostu potwornie nudna.
Nieco ciekawiej na ekranie robi się, gdy poznajemy bohaterkę zagraną przez Hong Chau – dysydentkę polityczną Ngoc Lan Tran – oraz jak zawsze brylującego Christopha Waltza w roli przemytnika Dusana Mirkovica. Ich postaci mogą wybudzić widza z sennego letargu w trakcie seansu, jednak chaos scenariuszowy sprawia, że nadal ciężko emocjonować się samymi wydarzeniami przedstawionymi w „Downsizing”. A te nabierają rozpędu i ciekawego rozwoju, ale nadal podanego w bardzo prosty, patetyczny i nudny sposób. Jedynym motywem, któr zaś potrafi rozbawić to dialogi pomiędzy Ngoc, a Paulem oraz ich relacja prowadząca do bardzo płytkiego finału.
Tak naprawdę jedyną dobrą stroną tej produkcji jest zestaw kreacji aktorskich, które aż chce się oglądać. Nie tylko mowa tu o Hong Chau, która choć jest rewelacyjna, to niekoniecznie Oscarowa. Waltz przyzwyczaił już wszystkich do świetnych kreacji i po raz kolejny jest po prostu sobą – powtarzalnym, ale porywającym sobą. Matt Damon wypada poprawnie, na poziomie warsztatowym jest dobry, ale nie ma w jego postaci potencjału na cokolwiek więcej. Fajne przebłyski dają także Kristen Wiig, Udo Kier czy Jason Sudeikis.
Miałem też nadzieję na nieco lepszy poziom realizacji produkcji. Bo mamy przecież 2018 rok i na pewno jest możliwość zaprezentowania zminiaturyzowanych postaci obok normalnych nieco lepiej (krawędzie każdej takiej postaci wyglądają „podejrzanie”) i da się mieć wrażenie naprawdę realistycznego świata. Niestety, tutaj ciężko było wejść w świat przedstawiony całym sobą. Realizacja wypada po prostu poprawnie – zdjęciowo czy dźwiękowo.
Ciężko pisać pozytywnie o filmie, który mnie przez znaczną większość nudził i sprawiał, że momentami miałem ochotę przeglądać Instagrama, a co kilka minut gorączkowo sprawdzałem godzinę wyczekując końca seansu. Zwłaszcza, że film trwa dwie godziny i kwadrans, co jest w takiej formie wręcz o pół godziny za dużo. I choć mamy tu naprawdę ciekawy świat – ciężko się nim przejąć. „Pomniejszenie” ratują jedynie ciekawe kreacje Chau i Waltza. Gdyby nie one pewnie bym nie wytrzymał do końca w kinie.