Tobey Maguire daleko było do idealnej kreacji Spidermana. Andrew Garfield był jeszcze gorszy. Tom Holland dawał nadzieję, że wreszcie otrzymamy odpowiedniego aktora w odpowiedniej roli. „Spiderman: Homecoming” to wielki test dla brytyjskiego aktora. Czy go zdał?
Już pierwsze wieści o zatrudnieniu Hollanda przyjmowałem entuzjastycznie. Oto, wreszcie Sony zatrudniło do roli nastoletniego bohatera nastolatka! Tobey Maguire w dniu premiery pierwszej części pierwszej ekranizacji przygód tego bohatera miał 25 lat. Jego miejsce po reboocie zajął Andrew Garfield, który wcielając się w Spidermana miał lat 29. Tom Holland, choć obecnie ma już 21 lat, to przynajmniej w trakcie castingów był wciąż nastolatkiem, a i w dniu debiutu w roli Petera Parkera – w filmie „Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów” – miał nadal jedynkę z przodu. Ale wiek aktora to przecież nie wszystko.
Prawdopodobnie najważniejszą decyzją w fazie produkcji trzeciej już w tym stuleciu inkarnacji najpopularniejszego (według wielu źródeł) superbohatera podjęto na długo zanim rozpoczęto zdjęcia. Wiele lat temu podupadający finansowo Marvel sprzedał prawa do postaci Spidermana firmie Sony, a kiedy Marvel trafił pod skrzydła Disneya (w 2009 roku) i zaczął budować swoją współczesną potęgę opartą o Marvel Cinematic Universe to właśnie tej postaci im bardzo brakowało. W końcu, Sony i Marvel Studios doszli do porozumienia – Sony nadal robi filmy i na nich zarabia, ale w porozumieniu z Kevinem Feige (dyrektorem Marvel Studios) i innymi osobami, które decydują o MCU. Ponadto, filmy z człowiekiem pająkiem wejdą w skład uniwersum filmowego Marvela i będą mogły korzystać z jego postaci i wydarzeń. Choć i z tego powodu wynikło dużo nieporozumień, zwłaszcza ostatnio, kiedy Sony ogłosiło plany produkcji filmu o Venomie, który jest postacią blisko związaną ze Spidermanem, ale nie będzie on funkcjonował w obrębie MCU. Mniejsza z tym. Najważniejsze jest to, że…
Spiderman wraca do Marvel Cinematic Universe!
Jego debiut odnotowaliśmy, co już wspomniałem, w zeszłorocznym filmie „Civil War”, gdzie miał krótki epizod. Teraz wreszcie, korzystając z porozumienia, bogactwa inwentarza MCU i bliskiej współpracy z Marvelem, otrzymaliśmy pełnoprawny film o Peterze Parkerze. Już pierwsze zwiastuny zapowiadały coś wyjątkowo ciekawego, ale jednocześnie… Zdradzały na tyle dużo fabuły, że byłem nieco sceptyczny. Obawiałem się, że film nie zaoferuje niczego więcej niż to, co jest w nich zapowiadane – lekkiego, zabawnego filmu z elementami kina nastoletniego, z przewidywalną fabułą i mało ciekawym wrogiem.
Tom Holland jako Peter Parker jest… Niesamowity. Oglądając jego wywiady, których w ostatnich tygodniach udzielił chyba setki, kulisy jego treningów czy popisy taneczno-akrobatyczne w Lip Sync Battle byłem pełen podziwu ile ten chłopak potrafi. Jakby naprawdę był Spidermanem. „Homecoming” pomija wałkowany w dwóch poprzednich odsłonach serii wątek ugryzienia przez pająka, uzyskania wielkiej mocy i oczywistej kwestii wujka Bena o „wielkiej odpowiedzialności”. Wszyscy to znamy. W zamian poznajemy naszego bohatera od kulisów akcji, która rozegrała się rok wcześniej w „Civil War”. Widzimy działającego dziecięco nieracjonalnie chłopca, który sobie nawet vloguje podczas wielkiego starcia. Już ten fragment udowodnił mi, że mamy do czynienia z buzującym emocjami nastolatkiem, do którego wciąż nie dociera w jakim położeniu się odnalazł.
Tom Parker = Peter Holland
Peter chodzi, choć niechętnie, do szkoły. Boi się swojej ciotki bardziej niż kobiety pająków. Jąka się w rozmowie ze swoją szkolną miłością, a najwięcej czasu spędza nerdując ze swoim przyjacielem. Jest zapatrzony także w Iron Mana, który dał mu szansę (i kostium, który jest ważnym motywem w tym filmie), ale nie chce dopuścić do kolejnych akcji. Ucieka ze szkoły próbując ratować mieszkańców Queens przed drobnymi (i nie tylko) złodziejaszkami. Próbuje cwaniakować, ale nie zawsze mu wychodzi i nierzadko popełnia szczenięce błędy. Typowy nastolatek. Ciężko nie kupić tej kreacji. Cały seans próbowałem doszukać się tego czegoś, co kazałoby podważyć Hollanda jako Parkera, ale to się nie udało. Nie wiem kto zrobił ten casting, ale zasługuje na najwyższe słowa uznania.
Zwykło się mawiać, że film o superbohaterze jest tak dobry, jak jego główny przeciwnik. W „Homecoming” jest to Vulture, w którego wciela się Michael Keaton (dawniej znany jako Bruce Wayne aka Batman). Z tym Marvel przeważnie miał problem, jednak najnowszy „Spiderman” ma się pod tym względem nie najgorzej. Vulture ma jasno zarysowaną motywację, która jest nawet wiarygodna. No i sam Keaton wypada w tej roli przyzwoicie, momentami bywa bardzo magnetyczny, zwłaszcza w ostatniej fazie filmu.
No właśnie, choć po zwiastunach wydawało się, że niemal wszystko o filmie jest już wiadome, to w ostatnim akcie otrzymujemy całkiem niezły zwrot akcji, który przez kilka minut trzyma podniesione ciśnienie. Otrzymujemy świetną scenę, w której bohaterowie prowadzą jedynie rozmowę, ale poziom nerwów jest bardzo wysoki, po czym dochodzi do ostatecznego pojedynku, który jest bardzo efektowny, widowiskowy i nieco za bardzo komputerowy.
Holland akrobata
Całość pod względem realizacji prezentuje bardzo poprawny poziom. Fajne akrobacje superbohatera przedstawione są w ciekawy sposób. Wreszcie także Peter Parker nie skacze pomiędzy szklanymi wieżowcami na Manhattanie, ale i musi się wykazać swoimi umiejętnościami w zupełnie innych warunkach, które nie zawsze mu sprzyjają. Po pięciu filmach fajnie otrzymać coś nowego, bardzo świeżego. I choć dużo tutaj efektów specjalnych, to mamy też wiele okazji, by docenić akrobatyczne umiejętności samego Hollanda, który rzekomo w wielu scenach nie chciał korzystać z dublerów. Dla kontrastu, słabo wypada muzyka, która poza utworem Ramones niczym się nie wyróżnia, ale do tego też już nas Marvel przyzwyczaił.
„Spiderman: Homecoming” jest najlepszym filmem o przygodach tego superbohatera, a Tom Holland to jedyny prawdziwy Peter Parker. Momentami śmieszkuje nieco na siłę, ale zupełnie go rozumiem – sam tak mam na codzień. Jego interakcje z innymi bohaterami są naprawdę ciekawe, żywe, a film ani przez chwilę się nie nudzi, choć miewa wolniejsze fragmenty. W każdym z nich jednak możemy znaleźć, czy to w tle czy między słowami, ciekawe odniesienia do poprzednich filmów MCU czy uniwersum jako takiego. Świadomość tego, że film Sony stanowi część większej układanki nadaje zabawie znacznie większego znaczenia. Bałem się, że film będzie do bólu poprawny i wobec tego nudny, ale zdarzają się momenty, gdzie twórcy pozwolili sobie na odrobinę finezji czy jazdy na krawędzi (są drobne przekleństwa!), o co dawniej było ciężko. Kurczę, jest naprawdę bardzo fajnie. Niewiele ten film wnosi do gatunku czy nawet do swojego uniwersum, ale to naprawdę bardzo dobra rozrywka. To Spiderman, na którego czekałem ponad dwadzieścia lat.