Są w naszym życiu wydarzenia, które przeżywamy dość mocno i zapamiętujemy do końca życia, dlatego film „22 lipca” Paula Greengrassa był na mojej liście od jakiegoś czasu.
11 września 2001 roku, 2 kwietnia 2003 roku, 10 kwietnia 2010 roku – to są daty, które dla osób z mojego pokolenia są niezwykle istotne. Choć nie dotyczą nas bezpośrednio, to jakiś tam wpływ na nasze życie, bieg historii, której jesteśmy częścią, mają. Założę się, że większość z nas pamięta co robiła w chwili, gdy wieść o tych tragediach do nas dotarła. I pamiętamy ten szok i przejęcie. Ja pamiętam bardzo dobrze. I choć pewnie jestem nieco odosobniony, tak i wydarzenia z 22 lipca 2011 roku mnie mocno dotknęły.
Pojechałem wtedy na weekend do Poznania z dziewczyną i byłem w pociągu, gdy dotarły do mnie wieści o zamachach w Norwegii i mordzie na 69 młodych osobach. Sam byłem wtedy całkiem młody, więc i dlatego jakoś mnie to mocniej poruszyło. Do tego, był to incydent w wyidealizowanej Norwegii, mieniącej się nieco jako raj na ziemi (ale taki chłodny raj). Z czasem okazało się, że to zamach na tle narodowym. I tak oto rozpoczął się proces społeczno-polityczny dominujący w obecnej dekadzie – umocnienie skrajnie prawicowych formacji politycznych.
Dlatego właśnie nieco musiałem poczekać z seansem produkcji Paula Greengrassa dla Netflixa. To nie jest film, który można obejrzeć sobie po ciężkim dniu pracy na relaks. Nie, to film, na który trzeba się psychicznie przygotować. Bo choć często przecież w kinie obserwujemy przemoc, tak świadomość tego, że film opowiada o autentycznych wydarzeniach, tak dla mnie istotnych, wymagała odpowiedniego nastroju. Nie jest to produkcja lekka, łatwa i przyjemna. I również nie jest krótka – trwa niespełna dwie i pół godziny.
Greengrass zaczyna od mocnego uderzenia, wszystko rozpoczyna się na dzień przed zamachami. Anders Breivik pakuje się do furgonetki, by zrealizować swój morderczy cel. I bardzo szybko narracja przechodzi do eksplozji bomby w Oslo, a następnie na wyspę Utoya, gdzie Breivik morduje 69 dzieci. Już w trakcie zamachów film nabiera struktury, w której wydarzenia obserwujemy z trzech ciekawych perspektyw. Pierwszą jest perspektywa prawna – śledzimy losy prawnika, którego Breivik wskazał do swojej obrony (a który robi to niechętnie, ale rzetelnie). Ponadto obserwujemy perspektywę polityczną – premiera Norwegii, który reaguje w dniu zamachów, wszczyna dochodzenie czy rozmawia z ofiarami. Wreszcie, obserwujemy także perspektywę społeczną – dzieje rodziny, w której postrzelony został jeden z synów. Obserwujemy rodzinny dramat, zmagania z walką o zdrowie psychiczne i fizyczne, konsekwencje w relacjach z rodzicami, rodzeństwem.
Ten podział na trzy linie fabularne to znakomity zabieg pozwalający nam przyjrzeć się szerokim konsekwencjom zamachów i poczynania różnych stron aż do momentu wydania wyroku w sądzie. Problem polega na tym, że wszystkie trzy wątki nie są najlepiej zbalansowane, najczęściej Greengrass serwuje nam dzieje rodziny, nieco ograniczając czas na wątek polityczny, dla mnie najciekawszy. Brakuje mi tu nieco rozwinięcia politycznych konsekwencji czynów Breivika, który sprawił, że skrajny nacjonalizm wyszedł z cienia i zaczął się panoszyć po Europie niczym zaraza cholery.
Nie oznacza to jednak chaosu w narracji, bo całość przenika się bardzo naturalnie i w ciekawy sposób prezentuje różne aspekty wydarzeń. Najbardziej na emocjach gra wątek prawny i spotkania prawnika z Breivikiem, to jak zmienia on swoją linię obrony, a obecność w sądzie na swoim procesie rozpoczyna od hajlowania. I choć zdjęcia z tego wydarzenia widział cały świat, tak jest to scena, która przeszyła mnie bardzo nieprzyjemnym chłodem.
Pod kątem aktorskim nie jest to jakiś wybitny film. Fajnie, że twórcy postawili na niemal całkowicie norweską obsadę, szkoda jednak, że całość zrealizowana została w języku angielskim. Z jednej strony zapewni to produkcji szersze dotarcie globalnie, a z drugiej jednak dziwnie ogląda się Norwegów opowiadających o największym dramacie historii nowożytnej Norwegii łamaną angielszczyzną. Niemniej jednak obsada wypada tutaj co najmniej poprawnie, włącznie z Andersem (heh…) Danielsenem Lie, który wcielił się w rolę Breivika. Nie jest może fizycznie podobny do pierwowzoru, ale bije od niego niesamowita pewność siebie i przenikliwy chłód. I ma się ochotę gościowi zajebać w ryj. Czyli w sumie, zagrał dobrze.
Nie zawodzi także warstwa realizacyjna, kamera jest blisko bohaterów sprawiając, że wydarzenia są bardziej namacalne. Zwłaszcza mocno przeżyć można sceny ze strzelaniny na wyspie Utoya, gdzie momentami można poczuć jak Breivik na nas poluje. Mocne doświadczenie. Muzycznie „22 lipca” jest bardzo oszczędny, nie dyktuje emocji, pozostawiając to obrazowi i wydarzeniom na ekranie.
Nie oszukujmy się, „22 lipca” nie jest filmem wybitnym, to po prostu zapis wydarzeń wielkiej tragedii. Brak tu wirtuozerii, zwrotów akcji (chyba nikt się tego nie spodziewa w filmach opartych na faktach), wybitnego aktorstwa, ale jest to jednocześnie jeden z najlepszych filmów dostępnych na platformie Netflix. Wynika to głównie z moich osobistych emocji, które wiążę z zamachami w Norwegii. I dlatego, obok „Anihilacji” jest to najlepsza produkcja filmowa, jaką obejrzałem w tym roku w ramach dystrybucji tego serwisu. Przygotujcie się psychicznie na dość nieprzyjemne uczucia i dajcie mu szansę.