To powinna być recenzja filmu „Wyspa Psów”, ale chyba nie będzie

Kwiecień to dla mnie jeden z trudniejszych miesięcy życia. Ale skoro już dobiega końca i powoli zaczynam schodzić na niższe obroty postanowiłem po dłuższej przerwie wybrać się do kina i zacząć nadrabiać zaległości. Na pierwszy rzut nowy Wes Anderson i jego „Wyspa Psów”.

Nie jestem wielkim fanem Wesa Andersona i jego filmów. Jego styl narracji i budowania światów, choć niewątpliwie uroczy, nigdy do mnie w pełni nie trafiał. Właściwie jedynie „Grand Budapest Hotel” nieco mnie zauroczył, ale bez przesadnego entuzjazmu. Nie miałem więc wątpliwości, że z „Wyspą Psów” będzie raczej podobnie. Nie spodziewałem się tylko jednego.

Że zasnę w kinie.

I nie, nie dlatego, że film jest słaby. Bo jest wręcz odwrotnie.

Jednak po prostu dopadło mnie zwyczajne, ludzkie zmęczenie (nafaszerowane lekkim przeziębieniem). Ogrom pracy w agencji, oficjalne odpalenie własnej firmy, coraz mocniejsze treningi biegowe, dużo dzieje się za kulisami w kwestii WixMaga (o tym już niebawem…), a do tego wystąpienie na konferencji Blog Conference Poznań (łącznie 30 godzin poświęciłem na przygotowania) sprawiło, że niewiele w tym miesiącu sypiałem czy odpoczywałem. Ktoś zaraz pewnie zauważy – „ej, przecież dopiero co miałeś urlop! W Barcelonie byłeś!”

Byłem, w niespełna 6 dni zrobiłem 100 kilometrów na nogach, w tym chodzenie po górach Montjuic i Tibidabo, w tym również rekordowy w tym roku trening biegowy (7km podbiegu na Montjuic i z powrotem) oraz 30 kilometrów rowerem. Mój organizm fizycznie dotarł do ściany. Nie mogę się już doczekać najbliższego weekendu, kiedy najzwyczajniej w świecie się wyśpię i odpocznę.

Zamiast iść wczoraj do kina powinienem zaserwować sobie solidną, popołudniową drzemkę. Ale nie, ja chciałem iść do kina. Ale skoro już tam byłem to nie tylko spałem przez jakieś 20 minut końcowej sekwencji filmu, ale i… Zdążyłem polubić te fragmenty, których nie przespałem.

„Wyspa Psów” ma bowiem do zaoferowania całkiem ciekawą historię osadzoną w niedalekiej przyszłości. Oto rasa psów zostaje przez ludzkość uznana za zagrożenie i wszystkie psy zostają „deportowane” na paskudną wyspę, skazane na śmierć głodową. Wizja bardzo bolesna, ale i ciekawa na warstwie metaforycznej. Bo ludzka cywilizacja mocno dąży do przeludnienia i w takim aspekcie nieco odczytywałem historię Andersona – segregację na lepszych i gorszych. I prawdziwą przyjaźń, która tę segregację będzie chciała przełamać.

Smutny świat segregacji rasowej i odpadów

Widz musi się wpierw przyzwyczaić do mocno rwanej, ale poukładanej sekwencji narracji z wieloma „flashbackami”, które dopełniają konteksty w danej sytuacji. Sama historia jest interesująca i wciągająca, a forma nadania psim bohaterom ludzkich głosów i charakterów jedynie wzbudza tę ciekawość. Nie wiem jednak czy jestem w stanie w pełni o tym opowiadać, skoro większą część trzeciego aktu przespałem. :)

Jest coś jeszcze – głosy. Animowanym bohaterom głosy podkładają naprawdę wspaniali aktorzy i za każdym razem ich słuchanie sprawia przyjemność. Czy to Bryan Cranston, czy Jeff Goldblum (<3), Edwart Norton – każdy głos wspaniale uzupełnia daną postać. A są to naprawdę ciekawe postaci, między którymi dochodzi do ciekawych interakcji i dobrze napisanych (choć bardzo w stylu Wesa Andersona, co nie do końca mi podchodzi) dialogów.

Te postaci (i ich głosy) da się lubić!

Dochodzi do tego jeszcze warstwa wizualna, bo nie wszystkim forma animacji poklatkowej może przypaść do gustu. Sam miałem wobec tej formy pewne obawy, lecz film je całkowicie rozwiał. Same animacje, choć nie zawsze płynne, to jednak są świetne. Doskonała gra światłem, dobrze zaplanowane ruchy kamery, scenografie czy same postacie mają odpowiednią głębię, by widz mógł poczuć, że to bohaterowie w pełnym wymiarze, nie jedynie maskotki. Szklane oczy, choć animowane w ciężki sposób, potrafią wzruszyć. Forma filmu zupełnie nie odziera go z warstwy emocjonalnej, a to już dla mnie spory sukces (mam problem z przekonaniem się do animacji, także tej poklatkowej).

Dochodzę więc do wniosku, że to jeden z lepszych w mojej opinii filmów Wesa Andersona, oczywiście biorąc pod uwagę, że nie jest to film skrojony pode mnie. I nawet fakt, że nie obejrzałem go w całości nie zmieni mojej opinii, a ta jest pozytywna.

Partnerzy Troyanna