Jakoś po napisaniu ostatniej relacji z Primavery wzięło mnie na wspominki, zacząłem słuchać muzyki, która nie dawała mi spokoju dekadę temu. Dlatego wybrałem dziś kilka rodzynków z tamtej epoki, takich, których słucham z namiętnością do dziś. Zaczynamy od Interpolu. Co tu dużo pisać… Swego czasu zajmowali największy kawałek mojego muzycznego serca i nic dziwnego, że w liczbie przesłuchanych utworów przeze mnie od 2007 roku są na trzecim miejscu.
Następnie mamy Arcade Fire, których dekadę temu nie umiałem zrozumieć. Cóż, do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Podobnie miałem zresztą przez długi czas z Broken Social Scene. Dopiero z czasem zrozumiałem piękno i kunszt tej muzyki. W Sigur Ros zakochałem się znacznie szybciej, choć też nie od razu. W ogóle miałem w roku 2007 niesamowitą fazę na muzykę z Islandii. Poznałem wtedy bardzo wiele świetnych zespołów i… Żaden nie był słaby. Chyba zrobię kiedyś z tego Troylistę.
No i na koniec, zespół życia. Radiohead. Trochę mi szkoda, ze Thom Yorke ma nieco dziwne poglądy na nowe technologie i media, przez co usuwa swoją muzykę ze Spotify. Nie zmienia to jednak mojej miłości do jego twórczości muzycznej. Jej też można by poświęcić osobną Troylistę. ;)
No, a teraz idźcie w pokoju Troyanna.