Radiohead to zespół mojego życia. Tym bardziej denerwuje mnie, że jego lider, Thom Yorke, nie potrafi się odnaleźć w nowym świecie i utrudnia mi słuchanie swojej muzyki.
Mickiewicz wielkim poetą… Damn, ja nie o tym miałem. Thom Yorke wielkim muzykiem jest i kropka. Już dzieciem będąc wyłem z mamą „Creep”, zaś po wydaniu albumu In Rainbows zatonąłem w twórczości piątki z Oxfordu beznamiętnie. To eksperymenty muzyczne tego zespołu sprawiły, że stopniowo zacząłem odchodzić od muzyki gitarowej w kierunku elektroniki. Do tego solowa płyta Yorke’a też jest świetna. Wszelkie jego kolaboracje: z PJ Harvey, UNKLE czy Burialem – czego nie dotknie zamienia w dźwiękowe złoto.
In Rainbows z 2007 roku to zaś jedna z najlepszych płyt, jakie w życiu słyszałem, zaś koncert z Poznania jest wciąż koncertem mojego życia (ciekawe jak długo?). Przesłuchałem ją ponad dwa tysiące razy, nadal do niej wracam. Niestety, jest to coraz bardziej utrudniane. Przez Thoma Yorke’a, którego tak przecież cenię, ale w jednej kwestii się z nim pogodzić nie mogę: chodzi o Spotify.
Yorke od miesięcy na lewo i prawo hejtuje usługi streamingu muzyki w wywiadach, wycofuje swoją muzykę z Deezera czy Spotify. Tak oto nie znajdziemy tam ani The Eraser (solowy album), ani AMOK (zeszłoroczna płyta Atoms For Peace), ani także, od niedawna… In Rainbows. Z bogatej, ośmiopłytowej, dyskografii na Spotify zniknął tylko ten jeden, dodatkowo nie najnowszy, album. I mi smutno.
Bo chciałem go dziś posłuchać. Jasne, mógłbym odpalić ukradzione z internetu pliki zachowane na drugim komputerze, mógłbym znaleźć całość na YouTube. Może gdyby moja leciwa wieża audio nie była zdezelowana i odtwarzała płyty – włożyłbym do napędu ORYGINALNĄ płytę In Rainbows. Tak, kupuję płyty, mimo, że ich nie słucham. Lubię, gdy ładnie wyglądają na półce, lubię świadomość, że parę złotych trafi do kieszeni cenionego przeze mnie artysty. Z dyskografii Radiohead nie mam tylko jednej.
Ale, do diaska, od niemal już roku głównym źródłem wszelkiej słuchanej przeze mnie muzyki jest Spotify. Thom, Ty zawsze miałeś dziwne poglądy, szanuję je, choć nie zawsze się zgadzam. Cenię Cię jako muzyka. Ja wiem, że możesz sobie uważać streaming muzyki za zło, „ostatnie pierdnięcie starego przemysłu muzycznego”, ale dlaczego odcinasz się od swoich fanów? Może i grosze, ale zawsze coś trafi na Twoje konto. A jak przyjedziesz do Polski to i tak pójdę na Twój koncert, i na nim dopiero zarobisz godziwe pieniądze. I takiemu wiernemu fanowi zabierasz możliwość słuchania jego ukochanej płyty?
Swoje racje uzasadniasz oczekiwaniem na prawdziwą rewolucję w przemyśle muzycznym. A czy nie jest nią właśnie streaming? Pierwszą rewolucję dał nam iTunes. Teraz kaganek rozwoju branży niosą Spotify, Deezer, Wimp i inne, mniejsze usługi. Wierzę, że to one są przyszłością. Mam nadzieję, że to zrozumiesz i oddasz mi ukochany album. No bo inaczej będę musiał jej słuchać z kradzionych plików. :)
PS. Wiem, że cała sprawa nie jest pierwszej świeżości, ale dziś chciałem sobie odświeżyć In Rainbows i się wkurzyłem.
Fotka, jak zawsze kradziona (na licencji CC) z Flickra mcmortygren