Witajcie na Islandii! A właściwie to na Troyliście, która jest poświęcona wyłącznie islandzkiej muzyce. Co jakiś czas podrzucać wam będę listy nie tylko losowo wybranych przeze mnie utworów, ale także związanych z jakimś tematem. Zresztą, jakiś czas temu było o Primaverze, Gdańsku, chorobie… Dlatego dziś mamy Islandię. :)
Zaczynamy od The Album Leaf, zespołu… Amerykańskiego. Tak, zgadza się. Jimmy LaValle to jednak niesamowita postać. Grał sobie rocka w Kalifornii dwie dekady temu, ćpał, pił i w pewnym momencie postanowił szukać odrodzenia. Znalazł je na Islandii, gdzie poznał członków zespołu… Sigur Ros. I tak oto zmienił swoje życie i swoją muzykę. Jest piękna. Skoro już o Sigur Ros mowa, to zbliża się rocznica majestatycznego koncertu w Warszawie, rzucam wam utworem z konkretnym basem.
Co mamy dalej… No tak… Mum. Muzyka tego zespołu może być generalnie soundtrackiem do dzieciństwa. Tyle w temacie. Do tego dorzucam mało znany Hjaltalin. Grający kilka lat temu na Open’erze zespół wesołymi, niebanalnymi dźwiękami podbił moje serce. A na koniec GusGus, czyli mistrzowie elektroniki z Islandii. Takiej tanecznej. Najlepszej.
Islandzkiego dnia!