Wirtualna rzeczywistość ma jeden problem

O ile w poprzednich latach wirtualna rzeczywistość, a co za tym idzie wszelkie gogle do VR, były ciekawostką, tak w tym roku wydaje się, że zaczyna wchodzić do codziennego użytku. Choć wielu się bardzo boi tej technologii. Niepotrzebnie.

Pamiętacie zdjęcie sprzed miesiąca, kiedy na Mobile World Congress w Barcelonie Mark Zuckerberg kroczył roześmiany wśród dziennikarzy z całego świata, którzy go nie widzieli, bo… Wszyscy mieli na głowach headsety do wirtualnej rzeczywistości? O to zdjęcie:

12719113_10102665120179591_3471165635858509622_o

Pamiętam jaką fascynację wywołało to wśród moich znajomych, którzy na co dzień rozwijają nowe technologie: startupowców, blogerów i ludzi, którzy mieli już z VR do czynienia. Pamiętam także reakcje pozostałych osób. Były one przerażone.

Dokąd zmierza ten świat?

Trochę jak Matrix, wszyscy podłączeni, a Mark za sterami.

Wkraczamy w erę zombie.

Ratuj się kto może! Zmieniamy się w roboty!

I owszem, rozumiem obawy ludzi, ale jednak są one zupełnie nieuzasadnione. Wynikają z braku zrozumienia tej technologii oraz jednego problemu, który ją dotyczy, a który to sprawia, że ludzie będą się bać wirtualnej rzeczywistości.

Problemem VR jest nazwa.

Rozwińmy skrót. VR – virtual reality, czyli wirtualna rzeczywistość. Wszystko zrozumiałe. Teraz sprawdźmy czym są Oculus Rift, Samsung Gear VR, PlayStation VR czy jakiekolwiek inne urządzenia, które rozwijają tę technologię. Czym to tak naprawdę jest? Zakładasz na głowę i masz przed oczami ekran. Obracając głową zmieniasz obraz, który Ci ten ekran wyświetla, ale nie zmienia to faktu, że wciąż masz do czynienia jedynie z ekranem. Nie wchodzisz w żaden wirtualny świat, nie przestajesz odczuwać wirtualnych bodźców. Nawet odpalając Pornhub VR nie przenosisz się do towarzystwa wirtualnych kobiet, które możesz dotykać, a jedynie je oglądasz. Jasne, widzisz więcej, przeżycie jest bardziej intensywne, ale to nadal nie jest rzeczywistość.

To tylko obraz.

Ba, nawet idąc do kina 5D jesteś wystawiony na więcej bodźców niż zakładając na głowę gogle wirtualnej rzeczywistości: czujesz zapachy, Twój fotel się rusza, kapie na Ciebie woda. To jest rzeczywiste. Czy VR to potrafi? Nie. Jeszcze nie.

Wydaje mi się, że ludzie boją się tej technologii, bo ciąży na niej nazwa – wirtualna rzeczywistość. Wiadomo, producenci z niej nie zrezygnują, przyjęła się już, jak kilka lat temu „smartfon”, czy niedawno „smartwatch„. Wszak to nazwa przyciągająca potencjalnych „wczesnoprzyswajaczy” (wybaczcie, nie potrafiłem lepiej przetłumaczyć terminu early adopters), czyli osób, które wydadzą niemałe pieniądze na nowe zabawki. Bo kochają nowości. I przekonają osoby w swoim otoczeniu, że to nic szkodliwego. Bo nie jest. Ale określanie tego mianem wirtualnej rzeczywistości będzie odpychać osoby wykluczone cyfrowo, nie rozumiejące istoty rzeczy i zaniepokojone zaawansowanymi technologiami.

Ja gogli VR się nie boję, choć kiedy bawiłem się rok temu Oculusem na Intel Extreme Masters miałem solidne zawroty głowy po kilku minutach zabawy. Może to nie dla mnie? Może po roku jest już lepiej? Nie wiem. Pewnie jeszcze czeka mnie kilka podejść do tej nowej kategorii ekranów. A chętnie spróbowałbym pracy choćby w takim środowisku:

Jedno wiem – nawet jeżeli w końcu zacznę korzystać z tej technologii to… Nie stanę się bezmózgim robotem odciętym od niewirtualnej rzeczywistości.

To przecież jedynie kolejny ekran.

Taki jak telewizor, komputer, tablet, telefon czy obraz w kinie. Z tą różnicą, że znacznie bliżej oczu, więc by go nie trzymać rękoma (i odizolować obraz ze świata wokół nas) umieszczony jest w headsecie. No i możesz podziwiać świat obracając głową. Przypomnę, że YouTube i Facebook pozwala na oglądanie filmów i rozglądanie się wokół. Z tym, że obracać obraz musisz kursorem lub obracając smartfon. Technologia VR to tylko ekran, który Ci to ułatwi. Nic więcej. Nie musisz się bać. :)

Partnerzy Troyanna