Przyznam się wprost na początku, by uniknąć późniejszych podejrzeń – na ten film czekałem głównie ze względu na moją słabość do urody Karoliny Bruchnickiej. Miałem jednak cichą nadzieję, że i sam film okaże się dobry.
Łukasz Grzegorzek serwuje nam (nomen omen, hehe) swoje drugie po „Kamperze” dzieło o ciekawej relacji ojca z córką, na co wskazuje sam tytuł produkcji. Okej, koniec śmieszkowania, do rzeczy. Maciek (Jacek Braciak) to ojciec, a jednocześnie trener nastoletniej tenisistki Wiktorii (Karolina Bruchnicka). Wspólnie spędzają lato, jeżdżąc z jednego turnieju tenisowego na kolejny, wspólnie trenując i mierząc się z samymi sobą oraz sobą nawzajem.
Grzegorzek przedstawia nam dwa silne charaktery, które rywalizują ze sobą niczym o zwycięstwo w Wimbledonie. Relacja dwójki głównych bohaterów jest świetnie rozpisana i niedopowiedziana, albowiem nie od razu poznajemy wszystkie ich motywacje i pragnienia, dzięki czemu widz musi czekać na dobre wyjaśnienia. Jednocześnie sama relacja mocno ewoluuje. Ojciec traktuje Wiktorię jako sens swojego życia (zamiast zająć się także swoim) i roztacza wokół niej rygorystyczny tryb życia chcąc leczyć swoje kompleksy. Zaplanował dla niej już całe życie. Bo ją kocha, wiadomo. Ona zaś jest dojrzewającą dziewczyną i tak naprawdę nie wie czego chce od życia, co musi w pewnym momencie doprowadzić do konfliktu.
Zwłaszcza, że w to wszystko mieszają się też postaci drugoplanowe. Niewiele czasu im może poświęcono, ale dzięki temu sam obraz jest stosunkowo krótki i płynie bardzo przyjemnym tempem. Nie za szybko, nie za wolno, w sam raz by móc z bliska obserwować narastające napięcie.
Napięcie, które by zapewne nie było tak silne, gdyby nie udane kreacje. Jacek Braciak jest świetny, gra całym sobą i potrafi świetnie zaserwować skrajne emocje i wątpliwości swojego bohatera. Dobrze wypada także Bruchnicka, która potrafi przekonać do swojej postaci i jej subtelnych, młodzieńczych emocji. Na drugim planie przyzwoicie wypadają także Bartek Kowalski czy sam reżyser – Łukasz Grzegorzek. W filmie jest także Agata Buzek, ale jej rola nie jest najlepiej rozpisana i choć do filmu wnosi wiele, tak nie ma tu po prostu za wiele do zagrania. A szkoda.
Zresztą w ogóle, momentami scenariusz kuleje także na poziomie dialogów. Momentami wydają się zbyt sztuczne czy drewniane i człowiek ma prawo się zastanawiać o co chodzi. Najmocniej w oczy, a właściwie uszy, rzuciła się rozmowa o aplikacji dla tenisistów: jedna postać pyta co to za appka, druga opowiada o niej kilkadziesiąt sekund, by pierwsza na koniec powiedziała, że też ją ma. No kurde, to po co o niej gadali całą minutę, skoro oboje ją znają? Dobra, jeszcze jednej rzeczy się przyczepię, co właściwie w polskim kinie nie powinno dziwić: udźwiękowienie. Pozostawia momentami wiele do życzenia, a czasem wręcz miałem wrażenie, że jest źle zmontowany i rozjeżdża się z obrazem. Ale może to była wina kina albo mój mózg zaliczył jakiś slow motion w kilku fragmentach.
Nie zmienia to jednak mojego zdania o „Córce Trenera”, który jest fajnym powiewem wakacji w tę przydługą już zimę. To fajna historia trudnej relacji dziecka z rodzicem, o pokonywaniu własnych słabości i szukaniu swojego celu życia. Przyjemne, ładnie nagrane (dużo scen w „złotej godzinie” robi robotę, choć to dość tani zabieg) i dobrze zagrane polskie kino.