Science fiction to nie tylko filmy o inwazjach obcych czy obcych wyskakujących z klatki piersiowej. Konwencja eksploracji kosmosu czasem może stanowić tło dla eksploracji ludzkości. I taką konwencję obiera film „Ad Astra”.
Najnowsza produkcja 20th Century Fox z Bradem Pittem to tego typu właśnie film, który próbuje sobą powiedzieć coś więcej. Bardzo wiele. Trochę niczym Stanley Kubrick 50 lat temu w „2001: Odysei Kosmicznej” potrafił wprowadzić widza w stan rozważań filozoficznych, o sensie i celu ludzkości. O źródłach naszych lęków, niepokojach dotyczących końca ludzkości, o złych korporacjach dążących po trupach do celów.
To niesamowite jak wiele wątków oraz punktów wyjścia do dogłębnych rozważań zostało subtelnie upchanych w ledwie dwugodzinny film kosmicznej drogi. Wydawać się może, że to wręcz powinno przytłaczać widza, lecz wszystkie te tematy są podane bardzo subtelnie, momentami na drugim planie. Bo na pierwszym jest pozornie jedynie astronauta, któremu powierzono misję lotu na kraniec Układu Słonecznego, by uratować ludzkość. A który po drodze pragnie rozliczyć się ze swoją przeszłością. Powierzchownie więc „Ad Astra” może jawić się jako produkcja stosunkowo nudna i nieskomplikowana.
Na szczęście te wszystkie elementy drugoplanowe świetnie uzupełniają pozornie prostą historię, dodają wszystkiemu głębi i skłaniają do głębokich refleksji. Mamy również mnóstwo odniesień do obecnej rzeczywistości rasy ludzkiej, jej autodestrukcyjnych zapędów (co można świetnie dostrzec zwłaszcza w scenach na skolonizowanym księżycu). No i nie można zapomnieć o wielu nawiązań do klasyki gatunku science fiction, z dziełem Kubricka na czele.
„Ad Astra” ma świetne tempo. Bo choć wielokrotnie można odnieść wrażenie, że dzieje się niewiele, tak każda scena, każdy kadr wnosi coś nowego do opowieści i nadaje jej głębi. Świetnie dawkowane są informacje, które stopniowo wypełniają luki w historii dopełniając skomplikowaną osobowość głównego bohatera oraz postaci, które spotyka na swojej drodze. Nawet jak pozornie nie dzieje się na ekranie nic ciekawego, to komentarze bohatera potrafią świetnie uzupełnić narrację. Dzięki temu zabiegowi film w ogóle się nie dłuży, a momentami ciężko było mi za wszystkimi istotnymi informacjami nadążyć.
Twórcy z gracją dodali również nieco intensywniejsze momenty, jak choćby pościg w kosmosie czy misję ratunkową w trakcie lotu na Marsa. Mocno wynika to również z faktu, że wreszcie prawa fizyki w kosmosie zostały odwzorowane na wysokim poziomie, poza paroma drobnymi odstępstwami. Wybuchów nie słychać, momentami słychać po prostu głębokie, przerażające NIC. Pościgów czy strzelanin nie słychać, jedynie widać. Wspaniale to buduje cały klimat filmu, a także przeczucie nicości, samotności bohatera w kosmosie.
A i wizualnie całość prezentuje się rewelacyjnie. Za zdjęcia odpowiada tutaj Hoyte Van Hoytema, który pracował przy „Interstellar” z Christopherem Nolanem i momentami to widać. Widać również klaustrofobiczną samotność w wielkim, otwartym kosmosie, poprzez wiele ujęć zrealizowanych z bliska na twarz głównego bohatera. Świetna praca światła (głównie słonecznego), świetne scenografie (pełne smaczków i nawiązań do innych produkcji) sprawiają, że to jeden z piękniejszych filmów tego roku.
To wszystko dopełnia niesamowicie piękna muzyka Maxa Richtera. O raju, jakie to piękne. Głębokie, kosmiczne aranżacje pięknie wpajają się w melancholijny i medytacyjny nastrój całego filmu. Nadają ton całej narracji, jednocześnie nie wybijając się na pierwszy plan, nie próbując zdominować warstwy wizualnej. Nie miałem wcześniej pojęcia kto stoi za tymi kompozycjami i z wielką ciekawością czekałem na napisy końcowe, by się przekonać. Podejrzewałem dość długo Biosphere, który stworzył parę lat temu wspaniałe kompozycje do „kosmicznej” gry na iPada – Osmos. Okazało się jednak, że autorem tych dźwięków był równie wspaniały Max Richter.
Nie wiem czy ten obraz miał jakiekolwiek wady z mojej perspektywy. Moje oczekiwania, choć nie wczytywałem się za mocno w informacje o „Ad Astra”, zostały całkowicie spełnione. Otrzymujemy bowiem film, który poprzez podróż w kosmos zachęca widza do podróży wgłąb samego siebie. Daje do myślenia, nie zapewnia rozrywki. W którym aktorsko brylować może Brad Pitt (jedna z jego najlepszych ról?). W którym wszystko pięknie i harmonijnie się rozwija, a piękne obrazki korespondują z cudnymi dźwiękami. Jestem całkowicie spełniony, a pytania, które produkcja próbowała mi zadać rezonują w mojej głowie jeszcze teraz, niemal dobę po seansie.