Cyfrowe łzy nigdy nie będą tak silne

Czy komputery zastąpią aktorów? W ostatnich tygodniach wiele się o tym dyskutuje w świecie filmowym. Dyskusja w ostatnich dniach nabrała na sile.

Najpierw BBC podało informację o domniemanych rozmowach przedstawicieli Disneya z rodziną zmarłej przed paroma tygodniami Carrie Fisher. Rozmowy dotyczyć miały odtworzenia wizerunku aktorki w IX Epizodzie Gwiezdnych Wojen (wszystkie zdjęcia z udziałem Fisher na potrzeby VIII epizodu, który premierę będzie miał w grudniu tego roku zostały już dawno ukończone). Disney jednak bardzo szybko odciął się od tych informacji, chcąc poszanować prawa zmarłej niedawno aktorki.

Świt nieżyjących aktorów

Oświadczenie jednak zawiera słowa „at this time”, więc niewykluczone, że stosowne rozmowy będą miały miejsce za jakiś czas, gdyż podobno w IX Epizodzie gwiezdnej sagi udział Księżniczki Leii miał być znaczący. Do produkcji kolejnego epizodu jeszcze dużo czasu, ale pozostaje teraz istotna kwestia do rozstrzygnięcia przez studio: zmienić scenariusz następnej części filmu, czy też może wrócić do rozmów z rodziną zmarłej aktorki i odtworzyć jej wizerunek cyfrowo.

Dokładnie tak samo jak zrobiono w filmie „Łotr 1„, w którym cyfrowo wygenerowano wizerunek 19-letniej Carrie Fisher, a także zmarłego ponad dwadzieścia lat temu Petera Cushinga i graną przez niego postać generała Tarkina. Jak możecie pamiętać – trochę się czepiałem tego w swojej recenzji filmu z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Widzę tu brak konsekwencji studia, które wobec niektórych postaci nie ma zahamowań przy odtwarzaniu wizerunku zmarłych osób, a przy innych już się odcina od tego typu praktyk.

Kiedy problem pojawia się w trakcie produkcji

Wszystko to sprowadza się jednak do dyskusji o tym, czy stosowanie takich zabiegów w kinie ma sens? Zrozumiałe dla mnie wydaje się wsparcie się efektami specjalnymi w przypadku śmierci aktora w trakcie zdjęć do nowego filmu, co miało miejsce choćby w przypadku Paula Walkera i „Fast 7”. Twórcy filmu znaleźli się w niewygodnej i bardzo przykrej sytuacji, kiedy jedna z głównych gwiazd dzieła, w które zainwestowano już sporo pieniędzy nie mogła dokończyć prac. Z pomocą przyszli jednak bracia aktora, a film dokończono stosując odtwarzanie cyfrowe wizerunku Walkera (tutaj przeczytasz jak tego dokonano).

Jednak sytuacja, w której od początku zakładamy odtworzenie wizerunku dawno zmarłego artysty jest zgoła inna. W jednym z sezonów „BoJack Horseman”, którego niedawno tak chwaliłem, bohater w trakcie kręcenia swojego show znika na kilka miesięcy i odcina się od świata. Kiedy jednak wraca, okazuje się, że świat się nie zawalił, a jego sceny nakręcono sprawniej niż z problematycznym aktorem na planie – wszystko dzięki temu, że podpisał umowę zezwalającą na wykorzystanie skanu jego twarzy do produkcji jego wizerunku, gdyby nie dotrwał do końca zdjęć. ten poboczny wątek niezbyt popularnego serialu celnie punktuje jednak proces, do którego niechybnie zmierza chyba Hollywood (poza USA ciężko byłoby to obecnie robić – względy finansowe i technologiczne).

Cyfrowi aktorzy, cyfrowe emocje

Czy niebawem czeka nas udział „cyfrowych” aktorów w naszych ulubionych filmach? Czy czekają nas kolejne filmy nie tylko ze zmarłymi już dawno wybitnymi postaciami: nowy film z Audrey Hepburn czy Marlonem Brando? Proszę bardzo – da się zrobić! Kontynuacja roli Jokera zagranego przez Heatha Ledgera? Dałoby się zrobić (choć bardzo bym tego nie chciał). Ale i żyjących obecnie artystów, którym nie chce się grać można odtworzyć cyfrowo. Jak właśnie we wspomnianym serialu „BoJack Horseman”. Martin Scorsese pracuje od lat nad filmem z udziałem Roberta De Niro, w którym i jego odmłodzona osoba się pojawia. A przecież można by zrobić casting i znaleźć oraz ucharakteryzować osobę podobą do De Niro. Wiele wskazuje na to, że jesteśmy skazani na cyfrowe wskrzeszanie aktorów, nie zaś prawdziwą ich grę.

Mam nadzieję, że to jednak nie nastąpi. To może zabić kino, jakie dzisiaj znamy. Co najbardziej kochamy w filmach? Naszych ulubionych aktorów i ich wybitne kreacje. I o ile naszych ulubionych aktorów możemy odtworzyć nawet po ich śmierci, tak efekt pracy nawet najlepszych magików od efektów komputerowych nie oddadzą magii gry aktorskiej. Nie będą zdobywać naszych serc jak Michael Shannon i jego genialna mimika, grymasy i przerażające spojrzenie. Cyfrowo odtworzone krzyki nie będą miały takiej siły oddziaływania jak gra J.K. Simmonsa w „Whiplash”. Cyfrowe łzy Matthew McCounagheya z „Interstellar” (wiem, wielu z was pewnie ma bekę z tej sceny) nigdy nie będą tak magnetyczne i bolesne jak prawdziwe.

Nie chcę cyfrowych aktorów w kinie. Pula aktorów jest od wielu lat (choć liczebnie coraz większa) zmienna – jedni odchodzą, w ich miejsce pojawiają się nowe talenty, które mogą zdobyć nasze serca i umysły. Cyfrowe generowanie zmarłych osób zamknie drzwi do kina wielu nowym, utalentowanym artystom. Nie chcę tego. Czynnik ludzki, choć droższy, zawodny i popełniający błędy, to jest po prostu… Ludzki.

Partnerzy Troyanna