Po ostatniej konferencji, na której Tim Cook z ekipą zaprezentowali między innymi nowe MacBooki Pro, na giganta z Cupertino spadły gromy krytyki. Złośliwi co roku twierdzą, że „Apple się kończy”, ale czy to rzeczywiście prawda?
Przede wszystkim, co tak naprawdę oznacza termin „skończyć się”? Jeśli spojrzymy na wyniki sprzedaży (malejące, ale nadal bardzo wysokie) czy bilans finansowy (niby coraz gorszy, ale nadal nie do osiągnięcia przez inne firmy) to widzimy, że Apple nie ma prawa się kończyć. Więc może ten „koniec Apple” wiąże się z brakiem innowacyjności marki, czymś co było znakiem rozpoznawczym w czasach Steve’a Jobsa? Tim Cook dba o innowacyjność: wprowadził na rynek swój pierwszy własny (w erze po Jobsie) produkt, czyli Apple Watch, który nikogo niemal nie obchodzi, a inne produkty „rozwija” o takie innowacje jak brak złącza minijack w telefonie czy brak sensownych portów w MacBooku Pro. Czy to jest innowacja?
Ciężko powiedzieć, ponieważ z jednej strony wydaje mi się, że jednakowe porty do obsługi wielu peryferyjnych urządzeń to melodia przyszłości dość nieodległej (podobnie jak bezprzewodowość), a my po prostu nie jesteśmy wystarczająco postępowi i dlatego denerwujemy się, że na zestaw przejściówek do nowego komputera będziemy musieli wydać ponad 1000 zł. Jasne, mnie też to bawi. Mnie oraz wielu wieloletnich fanów produktów marki Apple, także tych, którzy sprawili, że i ja przesiadłem się niemal cztery lata temu na MacBooka. Po raz pierwszy, od kiedy interesuję się technologiami i obserwuję powiązane z nimi środowisko widzę, że fani Apple nie biorą w obronę tej firmy po kolejnych, niezbyt przemyślanych ruchach. Apple zasłużenie ściąga na siebie krytykę. Po raz pierwszy jest to także krytyka zwolenników tej firmy.
Problem polega też na tym, że wszystkie konferencje, na których pokazywane są nowe produkty marki, są tak naprawdę jedynie potwierdzeniem plotek, o których czytamy na wiele tygodni przed premierą. Brakuje niespodzianek, brakuje prawdziwych nowości. Ostatnia chyba, którą pamiętam to bodajże Siri w październiku 2011 roku, kiedy Steve Jobs jeszcze żył (choć już nie on występował na scenie, ponieważ zmarł następnego dnia). To sprawia, że towarzyszący nam kiedyś w trakcie prezentacji „efekt wow” zmienia się w „efekt ziew”. Nie zapominajmy, że Siri wciąż nie jest dostępna w naszym ojczystym języku.
Dawniej z wypiekami na twarzy oglądałem te konferencje na żywo. Obecnie wystarczy szybki rzut oka na serwisy technologiczne, by dojść do wniosku, że „ok, o tym już mówili, o tym plotkowano, ok, nie ma nic nowego”. To także sprawia, że fani i użytkownicy marki mogą czuć się rozczarowani. Apple może stracić jeden z głównych swoich motorów napędowych – wiernych wyznawców, którzy czasem niemal ślepo szli za Jobsem i jego innowacjami, stając w kolejkach, sponsorując swoją firmę płacąc za jej drogie produkty. Czy Apple przetrwa ich odejście?
iPhone, telefon, który zmienił świat technologii, ustąpił miejsca innym na polu innowacji, choćby chińskiemu Xiaomi. iPad przestał być sexy urządzeniem, które każdy chce mieć. MacBook Pro, komputer dla najbardziej wymagających profesji, jak choćby fotografowie, nie ma już slotu na kartę pamięci z aparatu. Wszystkie duże, rewolucyjne innowacje, które wprowadzał za życia Steve Jobs są po jego śmierci „bezczeszczone”. I może w tym właśnie tkwi różnica?
Apple znaliśmy jako markę, która dokonuje rewolucji. Jobs miał wizję i jaja, by ją wprowadzać w życie. Jego następca, Tim Cook, wizjonerem nie jest, ale jest sprawnym zarządzającym. A taki potrafi wycisnąć maksimum zysków z posiadanych zasobów i robi to doskonale. Potrafi też dokonywać bezpiecznych inwestycji, czyli zamiast wprowadzać w urządzeniach swojej firmy zmiany rewolucyjne, Cook po prostu stawia na ewolucję. I dlatego stopniowo zmienia produkty swojej firmy, rokrocznie coś dodając, usuwając kolejne porty. A my, przyzwyczajeni do „one more thing”, szoku oraz rewolucji Jobsa mamy wobec tego prawo narzekać.
Jeśli jednak wierzyć pogłoskom, a Robert Scoble należy do jednych z najlepszych i najbardziej wiarygodnych dziennikarzy technologicznych na świecie, w przyszłym roku doczekamy się rewolucji. I znowu, rewolucji nieco spóźnionej, nieco inspirowanej konkurencją, ale jednak – rewolucji. Według Scoble’a w 2017 roku ekosystem iPhone’a zostanie uzupełniony (a może zastąpiony?) produktami wprowadzającymi nas w świat mixed reality, czyli połączenie VR (wirtualnej rzeczywistości, jak PlayStation VR) i AR (rozszerzonej rzeczywistości, jak Pokemon Go). Czy jest to rewolucja jakiej chcemy? Potrzebujemy? Chyba nie. Ale czy dziesięć lat temu wiedzieliśmy, że smartfony są tym, czego chcemy? No właśnie. Czy taka rewolucja przeprowadzona przez Cooka ma szansę powodzenia? Nie wiem.
Czy więc Apple się kończy? Na pewno nie kończy się okres świetnych wyników finansowych. Nie są już największymi pionierami technologii, tutaj w ogóle palmę pierwszeństwa zaczynają powoli zdobywać firmy z Chin czy Indii. Być może jednak Tim Cook w rękawie swojego ciemnego swetra trzyma asy, które zamkną usta odwiecznym krytykom firmy z Cupertino, oraz tym, którzy ostatnio do nich dołączyli w krytyce – fanom Apple. Mam przynajmniej taką nadzieję. Bo nie chciałbym wracać do Windowsa…