Ciekaw jestem czy istnieje ktokolwiek kto czekał na kolejne filmy o Terminatorach. Ostatnie produkcje jedynie rozmywały kult pierwszych, więc miałem nadzieje na udany koniec. A może właśnie „Mroczne Przeznaczenie” będzie zwieńczeniem serii?
Ja to w ogóle jestem dziwny, bo choć urodziłem się w latach osiemdziesiątych to jakoś nigdy nie zapałałem wielką miłością do serii z Arnoldem Schwarzeneggerem. Mimo, że niemal wszyscy rówieśnicy traktowali każdy seans w telewizji jak bal gimnazjalny – coś obowiązkowego. Dlatego też kolejne odsłony jakoś nie potrafiły mnie przekonać, bo ciężko mnie było nabrać nostalgią. A ostatnia inkarnacja („Genisys”) był tak kiepskim filmem, że po „Mrocznym Przeznaczeniu” nie spodziewałem się zbyt wiele. Choć przecież wiele zapowiadało, że może być całkiem nieźle. Tim Miller jako reżyser dał światu „Deadpoola”, więc można było mieć nadzieję na lekkie odświeżenie serii.
O tym jednak nie ma absolutnie mowy. Przez większość seansu łapałem się za głowę jak taki film trafić mógł w ogóle do kin, a potem sobie przypomniałem: cóż, ludzie kochają wciąż te same piosenki i łatwo na nich zarobić grając nostalgią. I tym właśnie najnowszy „Terminator” jest: zbiorą klisz, motywów ogranych w poprzednich filmach serii i niemal bez polotu świeżości. Cały film polega na uciekaniu nowych oraz znanych już bohaterów przed potężnym Terminatorem. By uratować osobę, która zadecyduje o przyszłości ludzkości. Motywy, które ograne były wielokrotnie w poprzednich filmach. Jest w „Mrocznym Przeznaczeniu” także kilka subtelnych mrugnięć okiem do widza i one sprawdzają się dużo lepiej niż wtórny schemat akcji.
Pojawia się kilka nowości, które bywają zaskakujące, ciekawe, ale jednocześnie pozbawione logiki. A szkoda, bo spotkanie z Arnoldem, tfu, T-800 sprawia, że film nabiera rumieńców. Ale tu też mam parę zastrzeżeń. Po pierwsze, szkoda, że obecność w filmie Arnolda nie była jakoś bardziej ukryta, choć wiem, że o to ciężko. Ale T-800 jako niespodzianka wypadł by fajniej. Ale ok, to szczegół. Generalnie spotykamy tę postać w całkiem ciekawej sytuacji, hmmm, życiowej. I to jest w sumie zaskoczenie i naprawdę ciekawy wątek, który można by ciekawie pociągnąć, ale niestety szybko wszystko jest nielogicznie ucięte i T-800 wraca do swoich korzeni, a więc robienia rozpierduchy.
No właśnie, rozpierducha. Tutaj również mam lekki zgrzyt, albowiem wiele ciekawszych sekwencji, z ciekawymi lokacjami, fajną choreografią i fajnie poprowadzoną kamerą, bez nadmiaru efektów komputerowych. Ogląda się je naprawdę nieźle i można być pod wielkim wrażeniem, ale… Po chwili trafiają się sekwencje z masą zbędnego CGI, gdzie momentami kuleje realizm, fizyka niektórych obiektów i mocno to rozmywa przyjemny efekt uzyskany kilka chwil wcześniej.
Pod względem aktorskim nie ma tutaj wielkich fajerwerków. Arnold wypada jak robot, dokładnie jak zawsze, Linda Hamilton jako Sarah Connor ma ciekawe momenty, ale jest zbyt monotematyczną postać. Podobnie zresztą Natalia Reyes. Całość próbuje ratować Mackenzie Davis, ale nie zawsze jej to wychodzi. Fajnie na ich tle wypada za to Gabriel Luna jako ścigający ich Terminator. No, ale w tego typu kinie aktorstwo nie musi być kunsztowne, więc aż tak mocno tego aspektu czepiać się nie będę.
Przyczepić się też nie można za bardzo do muzyki, która wielokrotnie ogrywa znane już motywy, ale w ciekawy sposób, nadając im nowego charakteru. A to wszystko zasługa Junkie XL. Dawno już jego muzyka tak bardzo mi nie przypadła do gustu w filmie.
„Mroczne Przeznaczenie” zdaje się być remiksem wszystkich poprzednich części jednocześnie. Na szczęście, wypada znacznie lepiej niż głupiutki „Genisys”, jednak do świetności pierwszych dwóch części mu daleko. I szkoda, że świeże pomysły szybko są zabijane i wracamy do starych schematów. To wszystko jednak nie odbiera frajdy z oglądania sekwencji akcji, nawet jeśli akurat przesadzono z efektami komputerowymi. Jako uzupełnienie do pożerania popcornu to naprawdę spoko film, choć moim zdaniem seria mogłaby nim już pożegnać się z widzami. Na zawsze.