Sascha Baron Cohen to dla mnie więcej niż komik czy komediant. To osoba, która od przeszło dwóch dekad kształtuje moje poczucie humoru, zmusza do myślenia i podziwu.
Większość z nas traktuje go oczywiście jako komika, wszelkie jego kreacje, od Aliego G, przez Borata, Bruno, Dyktatora, Grimsby’ego aż po szereg postaci, które tworzył na potrzeby programu „Who is America?” Ale to przecież także doskonały aktor, o czym mieliśmy szansę przekonać się nie raz, a wielkie wrażenie zrobił na mnie choćby w zeszłorocznym serialu „Szpieg”. Podobno doskonale wypada także w najnowszym filmie Aarona Sorkina „Proces siódemki z Chicago”. Ten zapewne nadrobię sobie już niebawem, film od tygodnia jest dostępny na platformie Netflix, a Sorkin to też wielki artysta, więc fajnie będzie zobaczyć Cohena znowu w poważniejszej odsłonie. Przez te dwie dekady Cohen przekraczał momentami granice dobrego smaku, prowokował i robił zwariowane rzeczy, jednak zawsze jednocześnie celnie punktował rzeczywistość. A czy można znaleźć lepszą rzeczywistość do punktowania niż planeta Ziemia w trakcie 2020 roku?
I w to wszystko właśnie wmieszał się Borat, najpopularniejsza postać stworzona przez Cohena. Film nakręcony w ledwie parę miesięcy, któremu nie brakuje ostrych komentarzy i ognistych prowokacji. Cohen bardzo pilnie chciał wydać film przed wyborami prezydenckimi w USA (te już za nieco ponad tydzień) i absolutnie mnie to nie dziwi. W związku zaś z bardzo krytyczną sytuacją kin na świecie sprzedał film do dystrybucji platformie Amazon Prime Video. Nie za bardzo na to liczyłem, ale ukazał się on także w polskim katalogu tej platformy, więc mogłem legalnie obejrzeć go już w dniu premiery. Nie ma co prawda oficjalnego polskiego tytułu, w większości miejsc pojawia się jako „Borat Subsequent MovieFilm”, ale jego amerykański tytuł robi wrażenie, a w bezpośrednim tłumaczeniu brzmi: Borat Kolejny film filmowy: Dostarczenie cudownej łapówki amerykańskiemu reżimowi, aby przynieść korzyści niegdyś wspaniałemu narodowi Kazachstanu.
No i nie ma rozczarowania. Są mocne żarty. Są nawiązania do absurdów obecnej rzeczywistości. Są prowokacje, w tym ta na Rudy’m Giulianim, byłym burmistrzu Nowego Jorku i osobistym prawniku Donalda Trumpa, która doprowadziła do głośnej afery w ostatnich dniach. Jest przekraczanie granic dobrego smaku i różne drobne smaczki, mrugnięcia okiem do widza. Film podejmuje niemal każdy istotny dla współczesnego świata problem: rosnący nacjonalizm, fake newsy, dominacja platform social media i ich manipulatywny wpływ na rzeczywistość, legalny dostęp do broni w USA, rasizm, faszyzm, aborcja, antyszczepionkowcy, pandemia COVID-19, seksizm. Wszystko, z czego czasem nie wypada się śmiać, a z czego Borat zasłynął, ale zaktualizowane na potrzeby roku 2020.
Oczywiście, znowu całość ma formułę paradokumentu – stwarza pozory filmu zrealizowanego w formule dokumentalnej, choć większość jest jednak oskryptowana. Większość, bo wielokrotnie jednak Cohen uciekał się do prowokowania dużych skupisk ludzi i nagrywania ich faktycznych reakcji. Zaś scena z Giulianimi to oczywista prowokacja z użyciem ukrytych kamer. W przeciwieństwie do pierwszej odsłony jest w sequelu nieco więcej scen wyreżyserowanych, choć z tym sprytnym paradokumentalnym sznytem.
Są też dowcipy i prowokacje, które znaliśmy już wcześniej, choć czasem mają nieco inny efekt. Borat, jako postać, jest zadeklarowanym (choć nieświadomym pewnie) antysemitą, więc nie brakuje tutaj żartów z Żydów, które mogą oburzać. Warto jednak pamiętać, że sam Cohen jest Żydem, potomkiem niemieckich Żydów emigrujących do Izraela. Mamy więc sceny, które jawnie eksponują stereotypowe postrzeganie tej nacji, ale następnie je przełamują, konfudując nieco głównego bohatera. Powtarzają się też niektóre dowcipy z masturbacji czy stereotypowej głupoty Amerykanów, które przewijały się w twórczości Cohena na przestrzeni wielu dzieł.
Istotną rolę w całej historii odgrywa także córka Borata, Tutar. Nie tylko świetnie w tej roli sprawdza się Maria Bakalova, ale to też pretekst do wielu świetnych scen, obnażających bezsens patriarchatu czy też hipokryzję wybranych środowisk kobiecych. Scena w klinice aborcyjnej to zaś jedna z mocniejszych i zabawniejszych rzeczy, jakie druga część „Borata” ma do zaoferowania.
Film obejrzałem chwilę po powrocie z protestów na Żoliborzu. Wkurwiony na Polskę, to jak rządzący nie radzą sobie z pandemią i odbierają prawa człowieka kolejnym grupom w Polsce. Nowy „Borat” idealnie rozładował panujące we mnie napięcie. Dał ujście wszystkim bolączkom życia w 2020 roku w zaściankowym i zacofanym państwie. Oczywiście, jest to ujście bardzo krótkotrwałe, albowiem nie zmienia on nic na świecie i po zakończeniu napisów końcowych wciąż tkwimy w kiepskiej sytuacji. Ale to jest chyba produkcja, której tak bardzo potrzebowałem.