Nikt chyba nie spodziewał się, że zdanie „byłem w kinie” będzie wywoływało tyle emocji i rodziło tak wiele wątpliwości. I wtedy przyszedł rok 2020 i wziął wszystkich z zaskoczenia.
Od samego początku całej tej sytuacji starałem się być ekstremalnie ostrożny. Dlatego też myśl o wyjściu do kina mnie przerażała. Okej, może nie tak bardzo jak pandemiczni denialiści, ale wciąż. Dość szybko pogodziłem się wręcz z myślą, że być może całkowicie sobie odpuszczę wyjścia do kina w tym roku, przeczekam na spokojnie cały ten dziwny czas. Nawet kiedy kina w Polsce wracały do funkcjonowania nie planowałem się do nich zbliżać. Ja, autor bloga w głównej mierze o popkulturze. Miłośnik kina. Pisałem zresztą o tym jeszcze w czerwcu dość obszernie i już wtedy zakładałem jeden scenariusz.
Scenariusz, który zakładał wyłamanie się z tych zasad. Mianowicie – Nolan. A w zasadzie jego najnowszy film. (Wspominałem już, że jestem jego fanatykiem?) Wiedziałem, że kiedy tylko pojawi się w kinach to coś we mnie pęknie i zrobię wyjątek od tej ostrożności. I nawet trochę się cieszyłem, że data premiery „Tenet” była przekładana, bo gdyby nastąpiła w lipcu to pewnie miałbym nieco więcej obaw i odczekałbym nieco więcej czasu od premiery.
Jednak przez tych parę miesięcy sytuacja się nieco zmieniła. Wciąż jestem ekstremalnie uważny, ale… Bywam w miejscach publicznych. Bywam w sklepach. Zdarzyło mi się parę razy być w knajpach. Bolało mnie to lekko w sumienie, ale jednocześnie stanowiło element oswajania się z rzeczywistością. Pamiętam też historie z marca, samego początku pandemii, gdzie dwa ogniska zarażeń zlokalizowano w dwóch salach kinowych w trakcie seansów. Od jakiegoś czasu brak już podobnych historii, a ogniska wybuchają w innych sytuacjach. Sytuacja wciąż jest w skali globalnej nieciekawa, ale zachowując się odpowiedzialnie i ostrożnie można funkcjonować w sposób zbliżony do dawnego. A dla mnie funkcjonowanie dawniej to w dużej mierze kino. Nieuniknionym było więc, że niebawem do Cinema City wrócę. Pierwszy raz od 6 marca.
I to wreszcie nastąpiło. Liczyłem trochę po cichu, że seans „Tenet”, który wybrałem z przyjaciółmi nie będzie miał zbyt wielu widzów, by zminimalizować potencjalny dyskomfort. Premierowy weekend odpadał zdecydowanie. Nie chciałem iść na wymarzony film i skupiać się na potencjalnie zarażających ludziach wokół zamiast emocjach na ekranie. Minimalizowanie ryzyka i dyskomfortu – to miały być dla mnie fundamenty powrotu do kina. Może nie jednorazowego, jak jeszcze w czerwcu przypuszczałem. Ale wiele zależało od tego pierwszego razu. Czy będzie bolało?
No i nadszedł ten dzień. Im bliżej seansu, tym mocniej czułem radość dziecka zamiast niepokoju. Niesamowite jak wiele jest w stanie zmienić mózg w myśleniu o tak wyczekiwanej nagrodzie. Maska na ryj i wchodzimy do Sadyba Best Mall, gdzie znajduje się także Cinema City i najlepsza sala kinowa – IMAX. Ludzi w centrum handlowym na standardowym poziomie, w kinie nieco mniej niż zazwyczaj.
Lecimy odebrać bilety – pan w kasie w masce, a przy samej kasie płyn do dezynfekcji. Wyraźne instrukcje dotyczące panującego obecnie w kinach reżimu sanitarnego. W toalecie podobnie – działa wyłącznie co druga umywalka, by zachować dystansowanie. W momencie, kiedy obserwując Internet wydawało mi się, że mało kto już wierzy w pandemię i wszystkie zasady istnieją głównie w teorii, pozostawione w praktyce samym sobie, Cinema City naprawdę przestrzega wszystkich zasad.
Najsłabszym elementem wszystkich zasad w trakcie pandemii są ludzie, bo można stworzyć idealną infrastrukturę, dostosować się do zwiększania komfortu klientów, ale zawsze znajdą się jacyś denialiści uważający, że pandemii nie ma i oni są mądrzejsi. Tak wynika z mojej obserwacji setek artykułów dziennie. Ale w kinie tego typu osoby były w zdecydowanej mniejszości. Ktoś tam spośród widzów nie miał maski, ale to były raczej wyjątki. Zupełnie jak w sklepach, komunikacji miejskiej czy knajpach. A więc lepiej niż się spodziewałem (a mój strategiczny zmysł zawsze każde mi się przygotować na najgorsze).
I może na sali kinowej ostatecznie było więcej osób niż bym chciał, może nie każdy zakrywał twarz maseczką, ale… W momencie kiedy na ekran wjechał „Tenet” to absolutnie przestałem o tym myśleć. Nie tylko dlatego, że sam film mnie wciągnął, że czekałem na ten moment niemal pół roku. Po prostu – sposób w jaki zorganizowane są obecnie doświadczenia kinowe, te wszystkie maseczki, punkty do dezynfekcji, próby zachowania dystansowania – wszystko to sprawia, że ten niepokój i dyskomfort, którego się spodziewałem i obawiałem jest zminimalizowany.
I tak, odczuwam wielką ulgę. Bo wiedziałem, że ten seans, całe doświadczenie wyjścia do kina w trakcie trwającej pandemii może zdeterminować moje podejście do kina na najbliższe miesiące. Możliwe było przecież, że dyskomfort i kaszlący wokół ludzie zniechęcą mnie do dalszych wycieczek do kina. Na szczęście, jedyny kaszel, który usłyszałem to mój własny, kiedy dwukrotnie odkaszlnąłem sobie. Możliwe też, że dźwięki „Tenet” w IMAX zagłuszyły kaszlenie innych osób, ale co tam. :D
W każdym razie, nie jestem zniechęcony do chodzenia do kina. Nie jest może tak, że wrócę od razu do dawnego rytmu 2-3 seansów tygodniowo, wciąż zachowam ostrożność, będę dobierał ostrożnie seanse, by unikać pełnych sal. Repertuar z tygodnia na tydzień będzie coraz bogatszy, przemysł filmowy długo jeszcze nie wróci do normy, ale stopniowo będzie się do niej zbliżać. Więcej premier, więcej nowych, ciekawych treści.
Aha, pojutrze idę ponownie na „Tenet”. I to w mieście, które obecnie jest w strefie żółtej epidemicznego reżimy w Polsce, a więc teoretycznie ryzyko nieco większe. Ale jestem spokojny. To chyba najlepszy dowód na to, że wyjście do kina nie jest obecnie niczym złym. Wystarczy zachować ostrożność i odpowiedzialność.
Podpisano, jedna z ostrożniejszych osób od marca, która jako ostatnia chyba zaczęła wracać do normalnego życia. [*]