Pewnie jesteś zaskoczony/a, że pojawia się tu nowy tekst, ale cóż, bardzo chciałem go napisać. Może nawet bardziej dla siebie niż dla kogoś innego, ale wiele mi osób mówi, że jestem za skromny, więc przez parę chwil nie będę. Bo chciałem podsumować miniony rok, chyba jeden z najlepszych w moim życiu, choć w najbardziej pojebanych czasach, w których osiąganie sukcesów nie jest wcale takie przyjemne.
Chciałem ten tekst napisać w trakcie niedawnego urlopu na południu Włoch. Problem w tym, że ten urlop był wspaniały. I wreszcie absolutnie nie mialem ochoty zaglądać do komputera. Nie, żebym całkowicie tego unikał, praca wciąż mi na to nie pozwala w pełni. Ale to był pierwszy urlop w moim życiu (odpowiednio długi, bez wysokiego tempa zwiedzania, z czasem na nic nie robienie), w trakcie którego tak bardzo odpocząłem. Nie musiałem myśleć o tym, że zaraz trzeba wrócić do pracy, że cokolwiek TRZEBA. I choć parę rzeczy firmowo musiałem porobić, to ograniczyłem to do niezbędnego minimum. Dwa lata wcześniej wielką frajdę sprawiało mi w trakcie urlopu wystawiać faktury z ładnym widoczkiem w Tbilisi. Teraz chciałem poczekać z wystawieniem faktur do powrotu.
Ale uciekam na margines (albo po prostu wciąż lubię pisać, a dawno tego nie robiłem i mam wielką ochotę popisać, któż to wie!), a chciałbym się trzymać sedna. Jestem w najlepszym momencie swojego dotychczasowego życia. Nie w każdym aspekcie jest idealne, bo żadne życie takie nie jest. Ale jest dobrze. Za rok może być źle, wiadomo, ale cóż – to nic strasznego. Poradzimy sobie. Czy przemawia przeze mnie spokój? Ależ oczywiście, bo jestem pierwszy raz w życiu tak spokojny (mimo nieustannego kurwienia pod nosem na rzeczywistość i kraj, w którym żyję). Niesamowite, że doszło do tego w tak niespokojnych czasach.
Mam zresztą obawy o to jak ten tekst może zostać odebrany, gdyż jak ostatnio spotykam się ze znajomymi i odpowiadam im na proste pytanie „jak u Ciebie” to mam wrażenie, że brzmię jak jebany coach. „Wszystko super, nigdy nie było lepiej.” Aż mi głupio, że ktoś w to nie uwierzy, a to są same fakty!
Chciałem więc w paru zdaniach podsumować wszystko to, co wydarzyło się u mnie ważnego w życiu w 2021 roku. Żeby uporządkować całość, podzieliłem na parę oddzielnych kategorii.
Blogowanie, a więc przeszłość (i czas się z tym pogodzić)
Jak pewnie większość z was zauważyła, ta część mojego życia mocno straciła na znaczeniu. Ba, zmalała niemal do zera. Po wiośnie nie publikowałem przez parę miesięcy, w listopadzie napisałem dwa teksty, licząc, że rozpali się we mnie na nowo iskra i płomień do regularnego pisania, ale to nie nastąpiło. No cóż, nauczyłem się czegoś, co zajmuje mnie ostatnio mocniej niż dziewięć lat regularnego blogowania. Nauczyłem się opierdalać. I odpoczywać. I kurde, bardzo to polubiłem.
Doba każdego z nas jest ograniczona, wiele osób od lat mi się dziwiło jak ja daję radę robić tak wiele rzeczy dobrze. Cóż, prawda jest taka, że nie wszystkie rzeczy robiłem dobrze i wreszcie musiałem zacząć rezygnować z pewnych elementów tego życia, z których korzyści (finansowe lub emocjonalne) były niewspółmierne do poświęcanego nań czasu. Blog był pierwszym wyborem. Trochę mi smutno, ale trochę jednak nie, bo nauczyłem się wreszcie odpoczywać. Nie tylko tak zwyczajnie, fizycznie, ale też psychicznie.
Bo wiecie, ja jestem introwertykiem. A bycie twórcą internetowym to często ekstremalny ekstrawertyzm. Lubiłem to, otwierało mnie to na nowe (doświadczenia, osoby), ale nigdy nie było to w pełni zgodne z tym, kim jestem. Naturalnie się tym męczyłem szybciej niż inni twórcy. By utrzymać się dziś w świadomości odbiorców trzeba coraz więcej, coraz lepiej, coraz mądrzej, coraz szybciej, a mnie się już po prostu nie chce. Zorientowałem się jak bardzo lubię nie zaglądać w media społecznościowe w oczekiwaniu na kolejne polubienia i komentarze. Zorientowałem się jak bardzo leczyłem sobie w ten sposób dawniej kompleksy, których dziś już leczyć nie muszę.
Jedyne co wciąż lubię to pisać. Ale codziennie piszę setki maili, więc na tym na ten moment poprzestanę. Jedyne, co ma tutaj jeszcze sens, to podziękowanie. Dla wszystkich osób, które czytały albo chociaż raz zajrzały na tę stronę. Blog okazał się w moim życiu gamechangerem, skierował mnie na drogę, którą dalej podążam, ale już nie potrzebuję w tej podróży blogowania. Ani żadnego innego kanału komunikacji i przekazywania siebie. Karierę zrobiłem, ego nakarmiłem, kompleksy zaleczyłem. Teraz czas się poopierdalać.
Troyann Media, a więc praca (a czasem i pracoholizm)
Wiele z tego, co opisałem powyżej miało również swoje przełożenie na moje życie zawodowe. A ten rok to był rollercoaster, na którego nigdy bym się wcześniej nie pisał. To, co się wydarzyło przerosło moje wszelkie oczekiwania. Ale po kolei.
- W 2018 roku założyłem firmę i zacząłem stopniowo przechodzić „na swoje”.
- W 2019 roku, nie mając żadnych oszczędności, musiałem sobie poradzić „na swoim” i przetrwać.
- W 2020 roku mieliśmy początek pandemii i największe zawirowanie w gospodarce od kilkunastu lat.
- W 2021 roku zostałem pracodawcą, zrobiłem kilkaset projektów i zarobiłem więcej pieniędzy niż przez kilka lat pracy w agencji (pozdrawiam osoby, które mi mówiły, że i tak zarabiam za dużo i nie chciały dać podwyżki XD).
Spełniłem swoje marzenie i zatrudniłem w oparciu o umowę o pracę. Czyli coś, co mnie kosztuje niemałe pieniądze, ale dzięki czemu moralnie czuję się jak bym znalazł sposób na wyleczenie raka. W branży, która wypycha pracowników na umowy cywilnoprawne, robi różne fikcyjne wałki, wypycha na „samozatrudnienie” byle płacić mniej podatków, ja z przyjemnością ponoszę pełne koszty zatrudnienia i jestem z tego ogromnie dumny. A, i każdą pensję i każdą złotówkę podatku płacę zawsze na czas. Również nie tak oczywista sprawa w tej branży.
Ale pewnie nie byłbym tak bardzo dumny, gdyby nie fakt, że osoba, która postanowiła ze mną pracować to najwspanialsza osoba na świecie. Mogę chyba bez cienia przesady powiedzieć, że być może gdyby nie Madzia to bym się zapracował na śmierć, dosłownie. Dzięki Madzi zaś dotarłem tu, gdzie jestem – w najlepszy moment mojego życia.
Robimy wspaniałe projekty. Okej, czasem jest ciężko i nie każdy projekt jest wybitny, ale w każdej pracy są słabsze strony. To normalne. W ogóle, uczę się powoli podchodzić do pracy jak do… Pracy? A nie jak całego życia. To chyba największy sukces tego roku, zawodowo i osobiście.
To, że robimy całkiem niezłą robotę udowadnia też fakt, że znalazły się dwa podmioty, które chciały w nas zainwestować i rozwijać. Chwilę się nad tym wahałem, bo oznaczałoby to pewnie zdjęcie sporo obowiązków i odpowiedzialności z mojej głowy oraz spore przelewy na moje konto, ale jednak chciałem zachować pełną niezależność. Ale na pewno zrobiło mi się miło, że „rynek” zauważa moją dobrą robotę.
Czy się przepracowywałem? Bardzo często. Miewałem momenty załamania. Najważniejsze jednak, że szybko się w tym zorientowałem i wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić. I próbowałem coś z tym zrobić. Pojechałem na dwa dłuższe urlopy. I nie były to urlopy takie na 100%, jeszcze nie mogę sobie na nie pozwolić. Ale sam fakt, że pojechałem oznaczał już w mojej ogarniętej pracoholizmem głowie, że można inaczej. I zacząłem próbować inaczej. I wszystko zmierza ku lepszemu.
Nauczyłem się też paru istotnych umiejętności: odmawiania i rezygnowania. Kiedyś, nawet jeszcze w pierwszej połowie 2021 roku, zgadzałem się na wszystko. Ktoś przychodził do mnie z propozycją zarobku, rzadko odmawiałem. Czułem ogrom odpowiedzialności (trzeba zapłacić pensję i podatki!), a więc chciałem zgromadzić każdy możliwy kapitał, byle tylko nie stanąć pod ścianą.
W związku z tym zrezygnowałem z kilku projektów, podziękowałem po trzech latach Collegium Civitas za możliwość pracy dla studentów (dzięki wszystkim, zarówno z uczelni jak i setkom studentów, którym chyba coś mądrego przekazałem!), odmówiłem kilkunastu twórcom internetowym pracy dla nich jako management. Z jednego twórcy zrezygnowałem miesiąc po rozpoczęciu pracy na jego rzecz. Zacząłem być znacznie bardziej selektywny w doborze kolejnych projektów. Miło móc sobie na to pozwolić, parę miesięcy wcześniej pewnie nie miałbym takiego luksusu. Zresztą, nie wiadomo, może za rok też takiego luksusu mieć nie będę.
Z innych ważnych kwestii: zrobiłem firmową wigilię. :) Co prawda, ze względu na pandemię oraz inne kwestie frekwencja nie była za wysoka, ale ZROBIŁEM W SWOJEJ FIRMIE WIGILIĘ! Poprzednią wigilię firmową miałem trzy lata wcześniej, a nie była to najweselsza wigilia firmowa w moim życiu. Brakowało mi tego, kiedy ludzie, którzy nie do końca się znają i nie do końca ze sobą na co dzień pracują, mogą ze sobą porozmawiać, polubić się. I to mi się udało. Jestem absolutnie przeszczęśliwy z tego powodu. I powoli myślę o kolejnych integracjach w mojej firmie. XD
A teraz parę liczb:
2020: pracuję dla 6 twórczyń
2021: pracujemy dla 10 twórczyń, a z paroma kolejnymi działami dość blisko
2020: zrobiłem łącznie 135 projektów w samym managemencie twórców
2021: zrobiliśmy razem… 464 projekty. Jak? Sam, kurde, nie wiem. Ale tak było.
45% – taki wzrost przychodów sobie założyłem na 2021 rok w momencie, kiedy postanowiłem zatrudnić Madzię, a więc planowałem zarobić dla siebie mniej niż rok wcześniej, ale mając dużo większe koszty (pensja, ZUS, podatki)
253% – taki był faktyczny wzrost przychodów mojej firmy w porównaniu do roku 2020. Tak, sam w to nadal nie wierzę.
Mam ten komfort, że nawet jeśli firma straci na kilka miesięcy przychody (choć nic tego nie zwiastuje) to nie tylko sam sobie poradzę, ale i będę mógł zapłacić pensję i podatki. A to też nie jest powszechna praktyka w polskim biznesie. :)
Co dalej? Na ten moment nie wiem. Jest dobrze, nie bardzo mam ochotę tego zmieniać. Jakieś wnioski mam, jakieś pomysły mam, ale okres, który zazwyczaj poświęcałem na podsumowania i planowanie strategiczne tym razem poświęciłem na obijanie się. I w sumie to tego nie żałuję.
Żyćko, a więc w głowie, w sercu i wokół mnie
Tak, wiem, sporo miejsca poświęciłem w tym tekście pracy. Ona dość długo determinowała większość mojego życia (ale nie zawsze zdawałem sobie z tego sprawę), aż wreszcie zebrałem owoce pracy, by móc poczuć spokój. A ten spokój zaczął przekładać się na inne sfery życia. Przeważnie na lepsze (choć nie zawsze).
Zacząłem przede wszystkim znacznie lepiej rozumieć swoje potrzeby (odpoczynku, wyciszenia, pójścia na rower, wyjazdu na urlop) oraz emocje (oraz umiejętnie reagować na ich zmiany). Czuję się ze sobą (i swoimi demonami) znacznie lepiej niż kiedykolwiek. I choć wydaje mi się, że nie tak wiele się od kilkunastu lat zmieniłem, tak dostrzegam teraz, że zmieniłem się dość zauważalnie. Nie pod kątem zainteresowań czy też pewnych społecznych zachowań, ale pod względem rozumienia samego siebie i swoich potrzeb. I to zrozumienie bardzo mnie oczyściło, w życiu, ale i w pracy. Wiem, kiedy mam ochotę pobyć sam i umiem odmówić innym spotkania tłumacząc im powód. Umiem odciąć toksyczne bodźce, kiedy widzę, że mi szkodzą lub godzą w poczucie komfortu. Są wciąż rzeczy, których w sobie nie lubię, ale cieszę się, że o tym wiem i mogę, kiedy tylko się odważę i zechcę, nad nimi pracować.
W tym wszystkim zacząłem też zauważać szkodliwe aspekty mojej relacji z technologiami. To jak wpływa na mnie korzystanie z poszczególnych aplikacji, usług czy w ogóle Internetu. Internet to podstawa mojej pracy, dlatego często po skończeniu pracy staram się unikać komunikatorów, przeglądania internetu czy chłonięcia zbędnych treści. Oczywiście, nie da się z tego zrezygnować w 100%, bo nawet gdy idę na spacer, to słucham muzyki lub podcastów na Spotify. Jak pójdę na rower to mierzę postępy w Strava. Gdy gotuję słucham muzyki na sprzęcie podłączonym do Wi-Fi. Gdy wyłączę telefon i odpalę konsolę to też używam Internetu. Ale za to w sposób przemyślany, chłonąć jedynie te bodźce, jakie chcę. Bez zdawania się na łaskę algorytmów. W ogóle mam wrażenie, że w dekadę przebyłem bardzo długą drogę od bycia techno-entuzjastą po zostanie techno-sceptykiem (bądź po prostu boomerem, jak kto woli). Staram się być świadomym użytkownikiem technologii. Zawsze wydawało mi się, że jestem, ale wielokrotnie byłem od tego bardzo daleki. I pewnie nie raz jeszcze będę od tego daleki, ale ważne, by mieć tego świadomość i próbować coś zmienić.
Na to wszystko nałożyła się także przeprowadzka po 6,5 roku z ciasnej kawalerki (którą i tak uwielbiałem) do pięknego mieszkania w ukochanej okolicy. Wreszcie śpię w łóżku, nie kanapie. Wreszcie mam oddzielne przestrzenie do rozrywki, odpoczynku i pracy. Mam kuchnię większą niż metr kwadratowy. Urządziłem sobie to mieszkanie pięknie i uwielbiam w nim spędzać czas i do niego wracać. Uwielbiam gościć tu bliskich, spać, zapraszać do wspólnego pracowania, przepraszać sąsiadów, że znowu za głośno słucham Portishead. Mogę tu mieszkać już zawsze.
W tym wszystkim starałem się być też bardzo blisko osób mi bliskich, które miały nierzadko gorsze momenty. Nie zawsze mi się to udawało, parę rzeczy zawaliłem, ale próbowałem. Chciałbym więcej, bo ludzie to najwspanialsza rzecz w życiu, co ziściło się w dniu moich urodzin, kiedy po raz kolejny zgromadziłem na niewielkiej przestrzeni wiele cudownych jednostek.
Z gorszych rzeczy, widziałem mniej filmów niż bym chciał, zagrałem w mniej gier niż bym chciał, lista seriali do obejrzenia się wydłużyła, a kupka wstydu nieprzeczytanych książek wciąż rośnie. Zrobiłem też na rowerze znacznie mniej kilometrów niż bym chciał. I wiesz co? Mam wyjebane. Tak, kocham te wszystkie aktywności, ale nie mam zamiaru obarczać sam siebie winą, że nie mam czasu na wszystko. Tego wszystkiego jest za wiele, a doba jest za krótka i są też inne fajne rzeczy w życiu. Nie ma możliwości zobaczyć pochłonąć tego wszystkiego, nawet jeśli celuje się w przeczytanie/obejrzenie/przesłuchanie/przejście 1% dostępnych na świecie rzeczy. To niemożliwe. Nie widzę więc sensu w obarczaniu samego siebie winą za to, że czegoś się nie zobaczyło, coś umknęło. Szkoda życia i zdrowia. Lepiej cieszyć się z tego, co się zobaczyło/przeczytało/zagrało, nawet jeśli to tylko 10% tego, co by się chciało pochłonąć. Skupić się na dobrych doświadczeniach, a nie na zamartwianiu się na niepochłoniętych 90%. Nigdy nie pochłonę 100% listy zaległości, nie pozwalam więc by te 90% zniszczyło radość z tych 10%. Niech radość 10% pochłoniętych dóbr zdominuje 100% moich doświadczeń.
To wszystko, co opisałem powyżej spowodowało jeszcze jedną zmianę, na razie dość niewielką, ale jednak istotną. Bo jak się już okazało, że się lubi swoje życie, to się chce, by to życie trwało nieco więcej. Zacząłem się diagnozować pod kątem różnych chorób. Kilka chorób już poznałem i próbuję z nimi walczyć. Stopniowo zmieniam swoje złe nawyki, próbuję dawać więcej czasu na te dobre (jeszcze więcej spacerów!). Naprawiłem sobie kilka zębów. Czynię coraz poważniejsze kroki ku temu, by moja naprawiona głowa i dobre serce funkcjonowały w całkiem zdrowym organizmie. Kroki, których bym się po sobie nie spodziewał jeszcze rok czy dwa temu. Nie jest to miłe i komfortowe, ale chciałbym pożyć nieco dłużej mimo wszystko. Umrzeć w wieku 69-ciu lat byłoby całkiem spoko.
Zdaję sobie sprawę, że powyższy wywód może brzmieć jak coachingowe pierdolenie. Wiem, że ten rok był dla mnie pasmem (czasem ustających) sukcesów, a w nowym roku może już tak kolorowo nie być, choć będę ciężko pracować (zawodowo i nad sobą), by było co najmniej tak samo dobrze. Bo jest dobrze, bardzo dobrze. Nie musi być lepiej. Nie muszę trwać w pogoni za sukcesami i pieniędzmi.* Wolę patrzeć rano w lustro i być zajebiście szczęśliwym, dobrym człowiekiem, dumnym z siebie, tego z kim spędza czas, kogo w życiu ma, co robi i co lubi. A lubi także tę mordę w lustrze. I niech tak będzie przez jakiś czas.
Dziękuję wszystkim, dzięki, którym rok 2021 był dla mnie tak wspaniały.
*Tak, i to może się zmienić. Nic nie trwa wiecznie.
Na blogu pojawi się jeszcze na pewno jedno tradycyjne podsumowanie – mojej ukochanej muzyki 2021 roku. Ale potrzebuję jeszcze paru tygodni, by odsłuchać wszystkich zaległości. Ale będzie na pewno. :)
Zdjęcie w nagłówku: Agnieszka Wanat