Gdyby uwierzyć komentarzom w Internecie można by dojść do wniosku, że zupełnie nie, a cała Polska stawia to miasto w jednym szeregu z Radomiem i Sosnowcem. Ja jednak od komentarzy wolę rzeczywistość i musiałem sprawdzić to sam.
I w zasadzie nie była to moja pierwsza wizyta w trzecim największym polskim mieście, lecz pierwsza, która trwała nieco dłużej niż kilka godzin i pozwoliła zobaczyć mi więcej niż kilkaset metrów ulicy Piotrkowskiej. Długo jednak odkładałem podróż do tego nieodległego przecież od Warszawy miasta, a na festiwal DomOffOn miałem już zresztą nie jechać, chcąc odpocząć po intensywnym miesiącu. Jednak Agata, pracująca na festiwalu i moja czytelniczka, wybiła mi odpoczynek z głowy. I teraz jestem jej za to wdzięczny.
Doszedłem w sumie do wniosku, że moje podróże można by wrzucić do jednego worka o nazwie „festurystyka„. To za festiwalami muzycznymi zacząłem jeździć po Polsce i Europie. Gdyby nie one, nie bywałbym regularnie w Krakowie, Katowicach, nie zobaczyłbym pewnie Jarocina, Białegostoku, Płocka, a do Gdyni jeździłbym tylko odwiedzić dziadków. A nie, obecnie jeżdżę tylko do dziadków, bo Open’er mi się znudził. Festiwal to dla mnie najlepszy impuls do podróży, więc pewnie gdyby nie DomOffOn to do Łodzi bym na dłużej nie dotarł. Mam nadzieję, że ważni ludzie z tego miasta to przeczytają i będą wspierać inicjatywę Kuby Wandachowicza.
O samym festiwalu powstanie pewnie osobny tekst, natomiast dziś chciałbym napisać o samym mieście. Cel miałem jeden – zakochać się w Łodzi, jednym z najbardziej znienawidzonych (obok Warszawy chyba) i jednym z najbardziej wyśmiewanych (obok Radomia, Sosnowca i Gdyni) miast w Polsce. Kiedy zapytasz sam siebie – dlaczego jest beka z Łodzi to… Nie znajdziesz odpowiedzi. „Bo wszyscy się śmieją” – być może sobie odpowiesz przyłączając się bez pomyślunku do tego festiwalu obelg. Albo przypomnisz sobie ten filmik.
A przecież Łódź, choć specyficzna, jest naprawdę super!
Nie jestem wielkim znawcą architektury, a najczęściej moja opinia ogranicza się do „podoba mi się” lub przeciwnie, ale jest w tym mieście coś urokliwego. To niska, kamieniczna zabudowa centrum miasta i jego najbliższych okolic. Piotrkowska i okolice są ładnie restaurowane, choć także wypełnione dziurami i ruinami. Okolice centrum (Bałuty choćby) to niszczejące domki i kamienice, których stan pewnie zagraża życiu mieszkańców, ale one też budują ten specyficzny klimat, który ciężko mi opisać.
Bo w tych nieco podupadłych rejonach widać lekką małomiasteczkowość, ale wypełnioną uśmiechami ludzi. I muralami czy innymi przejawami sztuki. Widać, że szare (w zdecydowanej większości) budynku są zapełniane nowym. W wielu miastach tego typu elementy próbowano zaorać, tworząc bezduszną, ale nowoczesną formę tkanki miejskiej. W Łodzi działa to nieco inaczej. Szarość jest płótnem, choć nie zawsze pięknym, dającym możliwość stworzenia czegoś pięknego.
Parki
Warszawa jest dość zielonym miastem, z dużymi obszarami parkowymi, a więc Łódź wyobrażałem sobie nieco inaczej, tak jak pisze się w Internecie: szaro, smutno i w ogóle bez sensu. A jednak, zieleni jest mnóstwo, parki fajne i pełne życia. A zobaczyłem ich tylko dwa. Park Staromiejski, gdzie mamy artystyczne instalacje, stoły do grania w szachy czy miejsce do grania w petanque (czyli „bule”). Młodsi, starsi, zakochani, samotni, z piwem i bez – wszyscy z tego korzystają i zdają się nie przeszkadzać sobie nawzajem.
Panuje harmonia, a spodziewałem się bijatyk fanów Widzewa i ŁKS-u. Może trafiłem na zły dzień. Był też Park Sienkiewicza, gdzie można sobie siąść na trawie, obserwować ludzi: dzieci grające w piłkę, starsze panie z psami, zakochane pary i swoistą zgodę i radość panującą w powietrzu.
Sztuka
Jak już wspomniałem nieco wyżej, codzienną szarość mieszkańcy Łodzi starają się przełamać sztuką. Mamy mnóstwo wspaniałych (i słabszych w sumie też) murali, które potrafią objawić się w najmniej spodziewanych lokalizacjach. Na przykład na groźnie wyglądającym podwórku, na którego środku stoi spalony samochód. Poza wielkoformatowymi przejawami kultury, mamy także te mniejsze detale i malunki. A to jakaś seria bakłażanów, a to jakieś drobne graffiti czy tagi na skrzyniach z elektrycznością czy innych elementach małej architektury.
I zjawiskowa, naprawdę zjawiskowa instalacja na Starym Rynku. Coś jednocześnie tak prostego i pięknego, że nie daje mi spokoju do teraz – spędziłem kwadrans siedząc na murku, obserwując kolorowe wstęgi kołyszące się na wietrze, ludzi pod wpływem kreatywności robiących sesje zdjęciowe. Jak powiedziała Ewelina oprowadzająca mnie po Łodzi, ten placyk przeważnie był pozbawiony życia i pusty. Wystarczyło niewiele, by sprowadzić tu niemałe grupki ludzi. No chyba, że był tam jakiś Pokestop.
Manufaktura
Tak jak nie należę do zwolenników centrów handlowych, tak Manufakturze oddać należy, że robi ogromne wrażenie, choć głównie z zewnątrz. Monumentalny budynek, wokół którego jest mnóstwo energii, życia i radości. Januszy także, ale to w niczym nie przeszkadza. Każdy może znaleźć tam coś dla siebie (choćby jedzonko).
W sąsiedztwie jest jeszcze hotel Andel’s, który robi w środku niesamowite wrażenie, pełne sztuki, dbałości o detale i ze stołówką wypełnioną świeżymi ziołami. I z bardzo miłą obsługą, która, choć nie byłem hotelowym gościem, otwierała nam piękne zakamarki kryjące ciekawostki. Nie byłem w życiu w zbyt wielu hotelach, ale ten był chyba najpiękniejszym jaki w życiu widziałem.
Ulica Piotrkowska
Ta ciągnąca się ponad cztery kilometry ulica jest podobno chlubą Łodzi. I jedynym miejscem godnym uwagi w tym mieście. I przykro mi bardzo, ale to nieprawda. I nie mam tu na myśli, że Piotrkowska jest „fe”, ale o fakt, że inne miejsca też są świetne. No ale Piotrkowska to setki knajp i sklepów ciągnących się wzdłuż deptaka. To kilkadziesiąt przepięknych, różnorodnych kamienic, obok których jest kilka ruin i dziur, ale co z tego.
Piotrkowska to też mnóstwo zakamarków, bo właściwie każda kamienica ma swoje podwórze, a w nim można znaleźć… Kolejne knajpy, sklepy i lokale usługowe. Cudowny Pasaż Róży, Stare Kino, czyli hotel, który w piwnicy ma… Stare kino, ze skrzypiącymi fotelami, ogromnym i starym projektorem. W innym zaułku mieści się cała Off Piotrkowska, ale o tym też rozpiszę się przy okazji relacji z festiwalu. No i Piotrkowska żyje. Całą dobę. Ulica Długa w Gdańsku wymiera po północy.
Ludzie
Największą siłą każdego miasta są jego ludzie. I wśród moich rówieśników z Łodzi widzę dwie rzeczy. Pierwsza to walka z ucieczką do Warszawy, która jest przecież bardzo blisko. Jednak zostają. Druga to… Bezgraniczna, może nawet ślepa, miłość do Łodzi. Osoby, które dostrzegając wady tego miasta wolą w nim zostać i je zmieniać, walczyć o piękno, dobrobyt i ciekawe życie jego mieszkańców. To ludzie, w głowach których myśl o ucieczce do Warszawy, Radomia czy choćby Zgierza nigdy nie przeszła przez myśl. Ludzie szczęśliwi, ludzie mający nieco gorzej. Ten płomień miłości do Łodzi widziałem w oczach wielu moich rozmówców. A co może być lepszą wizytówką miasta niż jego mieszkańcy?
Spędziłem w weekend niecałe 48 godzin, chcąc się w mieście zakochać. Czy się udało? Po pierwszej randce ciężko wyznawać miłość, ale na pewno jakieś motylki w brzuszku są (i nie jest to zasługa mnóstwa knajp przy Piotrkowskiej). Nie dostałem wpierdol, nikt mnie nie pytał o piłkarskie preferencje, a wielu moich rozmówców jest w Łodzi zakochanych i opowiadają o tym z prawdziwą, nieskłamaną pasją.