Obecna sytuacja sprawia, że z nadmiaru czasu sięgamy coraz częściej po filmy, których byśmy w normalnej sytuacji nie chcieli oglądać. U mnie to już chyba ten moment, skoro za mną już nawet „Izolacja”.
Wiecie jak to jest w pierwszych tygodniach kwarantanny: zaczyna się od filmów, których nigdy nie było czas obejrzeć. Większość rozczarowuje, kilka daje nieco zabawy, ale szybko o nich zapominamy, bo od razu sięgamy z nudów po kolejne produkcje. No i kończą nam się te filmy z listy „do nadrobienia”. Więc zaczynamy oglądać nasze ulubione filmy po raz nie wiadomo który. Maraton filmów Nolana po raz trzeci w tym roku? Czemu nie! Ale już i to się potem nudzi, więc szukamy kolejnych tytułów, które wypełnią nasz czas. I sięgamy już do takich kategorii na Netfliksie, że sami w to nie wierzymy. Nie pokazujemy na Stories co oglądamy, bo trochę wstyd. Nie oceniamy na FIlmwebie, bo jeszcze ktoś znajomy zobaczy jak zdesperowani jesteśmy. Pozostajemy w tym sami. Tak właśnie miałem nieco z filmem „Izolacja”.
Bo produkcja, na którą wcale nie czekałem okazała się być jednym z ciekawszych doświadczeń ostatnich miesięcy. „Izolacja” opowiada historię osamotnionego faceta mieszkającego w Warszawie w trakcie wybuchu pandemii koronawirusa SARS-COV2. Jako miłośnik historii postapokaliptycznych zacierałem sobie od początku rączki na rozwój całej sytuacji. Zaczyna się całkiem spokojnie – niby coś się dzieje na świecie, daleko od Polski, ale mało kto się tym przejmuje. Sytuacja zmienia się z czasem i rzeczywistość każdego dnia wygląda zupełnie inaczej. Ale nie dla naszego bohatera. On stosując się do zaleceń rządowych opuszcza dom raz na trzy lub cztery dni i żyje swoim najlepszym życiem.
Otóż zawsze był introwertykiem i najbardziej lubił spędzać czas sam ze sobą. I jasne, bardzo lubił bywać wśród ludzi, spotykać się z licznymi przyjaciółmi i podróżować, ale spędzanie czasu w domu było dla niego chyba najprzyjemniejsze. Zamiast więc narzekać na zmieniający się świat i kolejne obostrzenia on się naprawdę cieszył. Ale do momentu, który zmienił wszystko.
Kiedy po kilkutygodniowej przerwie dorwał się do Internetu, okazało się, że świat w trakcie pandemii był zupełnie inny niż się spodziewał. Okazało się, że ludzie wbrew zaleceniom władz i naukowców nie zamknęli się w domach. Paradowali sobie po świecie w najlepsze, napędzając całą sytuację. Okazało się, że wujek naszego bohatera zmarł, ale nie z powodu wirusa. Miał lekki wypadek samochodowy, gdyż fani nielegalnych wyścigów uznali, że puste ulice miast to idealna arena do wcielenia sowich perwersyjnych marzeń o Need For Speed w prawdziwym życiu. I choć sam wypadek dla wuja był łagodny, to wymagał on wykonania zabiegu, którego mu odmówiono – zabrakło sprzętu i personelu, by udzielić wsparcia, a wskutek powikłań – zmarł.
To wywołało mocną furię u głównego bohatera, ale wciąż zamierzał się on stosować do zaleceń rządowych. To z kolei wznieciło w nim kolejną frustrację – nigdy nie był zwolennikiem obecnego obozu władzy, a jako jeden z nielicznych zaufał jego zaleceniom. A ci, którzy na rządzących głosowali – całkowicie zignorowali zalecenia. Chcąc trwać w swojej izolacji nasza główna postać rozpoczęła swoją internetową krucjatę. Widząc jak wiele osób ignoruje zalecenia zaczął próbować im logicznie wyperswadować dlaczego powinni pozostać w domach. Bez skutku. I tutaj nasz bohater się już załamał, był bliski najgorszych kroków. Ale trwał dzielnie.
Czara goryczy przelała się w momencie, kiedy do boju ruszyli „prawdziwi przedsiębiorcy”. Tacy, którzy unikają płacenia podatków (nazywając to „optymalizacją”), stosują mobbing wobec swoich pracowników, a po dwóch tygodniach przestoju gospodarczego spowodowanego izolacją zwalniają swoich podwładnych. Postanowili się zbuntować wbrew zaleceniom całego świata i wrócić do działania. „Business as usual” – takie było ich hasło. Twierdzili, że konsekwencje ekonomiczne długotrwałej izolacji będą miały więcej ofiar śmiertelnych niż sam wirus. Bohater już nie mógł zdzierżyć tego biadolenia. Dobrze wiedział, że ich intencje są nieco mniej szlachetne. Ci przedsiębiorcy boją się bankructwa bardziej niż śmierci swoich bliskich. Ten moment sprawił, że nasz bohater już nie wytrzymał. Postanowił działać. Postanowił walczyć, ale ze źródłem problemu – koronawirusem. A co zwalcza wirusy? Trojany. Postanowił więc nałożyć maskę, pelerynę i walczyć jako Człowiek-Trojan…
By uniknąć spoilerów nie będę zdradzał co działo się dalej, ale chyba przekonałem was już chyba do tego, że warto zostać w domu i zapoznać się z tą niesamowicie intensywną emocjonalnie produkcją. Należy docenić realizm samego scenariusza, w głównym bohaterze niemal każdy znajdzie coś, z czym można się utożsamić. Niestety, całość trochę długo się rozkręca i brakuje nieco efekciarstwa, dlatego wiele osób całość może nieco zanudzić, ale jest to naprawdę ciekawe psychologiczne kino, dające nieco spokoju i powiewu optymizmu w tych niepewnych czasach.
Świetnie wypada ścieżka dźwiękowa, będąca kompilacją dzięsiątków najlepszych artystów ostatnich dekad: Joy Division „Isolation”, Slowdive „Don’t know why”, The National „The Day I Die”, Interpol „Safe Without” czy „How to disappear completely” od Radiohead tworzą niesamowitą podróż po dźwiękach i świadomości naszego bohatera. Niestety, nieco gorzej wypadają zdjęcia. Biorąc pod uwagę, że wiele scen polega na naszym bohaterze buszującym po Internecie czy patrzącym przez okno ciężko oczekiwać naprawdę wybitnych kadrów. Nawet aktor jakiś taki nie za dobry (momentami wręcz kiepski), ale w związku z tym, że większość filmu nie obserwujemy innych postaci, to często nam to nie przeszkadza.
Koniec końców, mamy do czynienia z ciekawym komentarzem odnośnie całej pandemii. Nasz bohater przeżywa światowy kryzys zupełnie inaczej niż wszyscy – od całkowitej akceptacji aż po gniew i dość chaotyczną próbę działania. Brak w tym nieco akcji, pewne sceny mogły by być pokazane bardziej widowiskowo – jak choćby scena wyjścia do Paczkomatu – przez co najbardziej dynamiczną sceną jest taniec z odkurzaczem. Pamiętacie demoniczny taniec Joaquina Phoenixa po pierwszym zabójstwie Jokera? Ta scena jest równie mocna. Niemniej jednak, zachęcam do doświadczenia tej produkcji na własnej skórze.
(Niestety, taki film nie istnieje, ale zawarte w tekście niektóre spostrzeżenia nie są fikcyjne.)