Druga część Deadpoola była jednym z bardziej wyczekiwanych premier 2018 roku i nie mogła w tym przeszkodzić nawet data wejścia do kin pomiędzy „Avengers Infinity War”, a „Hanem Solo”. Czy otrzymujemy film na miarę swojego poprzednika?
Pierwszy film o przygodach niesfornego superbohatera wyskoczył niczym Filip z konopii i pobił wszelkie możliwe rekordy w kategorii filmów dla dorosłych (tych takich kinowych bez rozebranych pań i panów). Dlatego jego sequel był skazany od samego początku na sukces. Pytanie tylko, czy zabawa w tę samoświadomą historię może się powtórzyć? Intensywna kampania reklamowa zwiastowała całkiem niezły efekt końcowy. Lepszy reżyser, większy budżet, więcej postaci dawało nadzieję na naprawdę ciekawy rozwój serii. Nieco bardziej wolną rękę otrzymali również scenarzyści (w tym Ryan Reynolds), albowiem studio miało wszelkie dane ku temu, by im bardziej zaufać, skoro zarobili oni dla 20th Century Fox tyle pieniędzy.
Więcej, szybciej, mocniej
Jednak siedząc w trakcie seansu na sali kinowej towarzyszył mi rosnący sceptycyzm. Nie tylko ze względu na mocno chaotycznie napisaną historię, która dość długo się rozkręca i nabiera konkretnego kierunku. Ba, film nawet zaczyna się od dość mocnego i nieco szokującego wydarzenia, jednak szybko wraca na ślamazarne tory prowadzące nie wiadomo gdzie. A kiedy robi się intensywniej, to aż za bardzo i ciężko nadążyć czy to za akcją czy dowcipami wystrzeliwanymi szybciej niż pociski ze spluwy Cable’a.
Z jednej strony bardzo fajnie, że otrzymujemy dużo więcej bohaterów, a zdecydowana większość z nich jest ciekawa i dobrze umotywowana. Sam Wade Wilson jest narysowany jeszcze lepiej i czuć doskonale jak wielkie cierpienia przeżywa i jak jedynym lekiem na to cierpienie jest jego poczucie humoru. A i całkiem zrozumiała jest motywacja postaci Josha Brolina oraz Juliana Dennisona, które odgrywają antybohaterów filmu. Rewelacyjnie wypada również Domino jako nowa osoba towarzysząca Wade’owi. Problem w tym, że poza nimi jest jeszcze kilka nowych postaci, ale zupełnie na doczepkę, a ich potencjał jest bardzo mocno niewykorzystany, a motywacje właściwie w ogóle nieuzasadnione. Trochę za mało tutaj X-Menów, zarówno Colossusa, Negasonic Teenage Warhead czy jej nowej towarzyszki. Wszystko to ginie pod grubą warstwą dowcipów i gagów.
Beczka śmiechu i absurdu
No właśnie, żarty, gagi i śmiechowisko. Nie da się ukryć, że o to głównie w tym filmie chodzi. I nie da się również ukryć, że poziom żartu w porównaniu do pierwszej odsłony „Deadpoola” wzrasta w sequelu zauważalnie. Nie znikają co prawda mocno fekalne dowcipy (nie mogą w pełni), ale jest ich trochę mniej, a twórcy postawili bardziej na żarty sytuacyjne, samoświadome łamanie czwartej ściany i zabawę konwencją superbohaterską oraz przede wszystkim żarty nawiązujące do popkultury i historii filmów superbohaterskich. To krok w naprawdę dobrym kierunku. Problem nieco w tym, że dowcipów jest w tym filmie tak dużo, że po seansie ciężko przypomnieć sobie większość poza dwoma czy trzema ulubionymi. Mnie najbardziej rozbawiła beka z dubstepów, bo sam od wielu lat nabijam się z tego „gatunku” muzyki (choć nie nazywałbym tego gatunkiem w ogóle).
Na pewno świetnie, a może i najlepiej, bawiłem się też na scenach po napisach, w których Reynolds rozprawił się ze swoimi demonami przeszłości. Większość filmu dobrze się bawiłem. Jednak z pewną dozą dystansu, nie mogłem w pełni zaufać scenarzystom i cieszyć się tym wszystkim, bo widziałem jaką niespójność ten humor wprowadza w narracji i jej płynności. Część gagów była też nieco powtarzalna i przewidywalna. Jasne, czepiam się, ale nie zmienia to faktu, że można się na tym filmie bawić doskonale. I cieszę się, że mamy tu mniej żartów o kupie, a więcej absurdów.
Więcej akcji
Z racji zdecydowanie większego budżetu film wygląda i brzmi też zauważalnie lepiej. Jest mniej monotonny kolorystycznie, rozgrywa się w większej liczbie lokacji, a efekty wyglądają nieco lepiej. Podobnie jest z sekwencjami akcji, choć tutaj problem jest z ich natężeniem oraz montażem – scen walki jest po prostu odrobinę za dużo i są zmontowane zbyt dynamicznie, by za nimi nadążyć. Właściwie tylko jedna scena akcji mnie bardziej wciągnęła, bo była zrealizowana naprawdę ciekawie i urozmaicona choćby wyczynami Domino.
„Deadpool 2” nie jest filmem, w którym aktorzy mogą sobie pozwolić na zbyt górnolotne kreacje. Wszystkie postaci muszą przede wszystkim znaleźć między sobą odpowiednią chemię, a ta rzeczywiście jest zauważalna i widać, że na planie wszyscy mieli dużo zabawy. Świetnie na pewno w głównej roli wypada Ryan Reynolds. To jego film, jego show. Nieco więcej spodziewałbym się po Joshu Brolinie, którego uwielbiam. Tutaj niestety jedzie nieco na jednej minie. Pozostali aktorzy nie mają zbyt wiele do grania, wypadają jednak co najmniej poprawnie.
Czy więc „Deadpool 2” jest lepszy od poprzednika? Moim zdaniem niekoniecznie. I choć jest tu wszystkiego więcej, lepiej, ładniej, a humor, czyli najważniejszy element tej produkcji, jest nieco bardziej wysmakowany niż przed dwoma laty, tak wszystko to gubi się nieco w chaosie i zbyt dużej liczbie postaci, scen akcji czy nawet dowcipów. Film traci mocno przez ślamazarne tempo pierwszej sekwencji i przepakowaniu dalszych części. Nie oznacza to jednak, że ten film jest zły. Wręcz przeciwnie, to wciąż na prawdę bardzo dobra pozycja komediowa, która zapewni wielu salwy niekontrolowanego śmiechu przez większość seansu.