„Jurassic World” z 2015 roku, choć nie był filmem wybitnym, był jeszcze do niedawna czwartym najbardziej kasowym filmem w historii kina. Dlatego nadzieje wobec jego kontynuacji były naprawdę wysokie. Czy „Upadłe Królestwo” ma szansę powtórzyć wynik poprzednika?
Mamy tu do czynienia przecież z marką kultową. Choć osobiście nigdy jakoś nie potrafiłem pokochać tej serii, nie trafiła do mnie za młodu, ani później, a najbardziej pamiętałem z nich Jeffa Goldbluma, to swego rodzaju sympatia do świata z genetycznie stworzonymi dinozaurami zawsze mi towarzyszyła. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tak dobrych wyników finansowych „Jurassic World” trzy lata temu. Nie wydaje mi się również, by nowa odsłona te wyniki (ponad 1,6 miliarda dolarów) powtórzyła.
Raz, że mimo sporego już czasu od premiery pozostałych hitów tego lata („Infinity War„, „Deadpool 2„, „Han Solo„) fani kina rozrywkowego mogą być już znużeni wielkimi widowiskami filmowymi (o czym świadczą też wyniki tego ostatniego). Po drugie zaś, od poprzedniego filmu z serii minęło dużo mniej czasu niż poprzednio, więc apetyt widzów na nowe przygody z dinozaurami jest znacznie mniejszy. Jednak czy „Upadłe Królestwo” broni się jako film?
Nienażarte dinożarły
Otrzymujemy całkiem ciekawie poprowadzoną historię, kontynuującą wydarzenia sprzed trzech lat. Ludzkość zastanawia się czy pozostawione samym sobie dinozaury na umierającej wyspie zasługują na ratowanie niczym inne zwierzęta. I po fantastycznej, widowiskowej sekwencji na samej wyspie, gdzie dawniej znajdował się park Jurassic World otrzymujemy równie ciekawą sekwencję w zupełnie nowym otoczeniu. Co prawda, doszukać się tu można pewnego braku logiki w przypadku logistyki (pokonywanie dużych dystansów w zbyt krótkim czasie) czy innych drobnych błędów scenariuszowych, ale nie odbiera to absolutnie tego, co w filmie dominuje – uczucia frajdy. A ta tliła się we mnie mocniej niż przy jakiejkolwiek z poprzednich części filmu o dinozaurach.
Jak już wspominałem, świetnie wypada pierwsza połowa filmu, którą ogląda się z zapartym tchem. I kiedy wydaje się, że bardziej niewiarygodnie być już nie może, to dzieje się coraz więcej i coraz lepiej. Musiałem po tym wszystkim powiedzieć w kinie sam do siebie: „WOW”. To naprawdę ostra jazda bez trzymanki. I choć nieco przeszkadzają w tym nowi bohaterowie, którzy są zbyt jednowarstwowi i brakuje im wyraźniejszego charakteru, tak nie potrafią zabić uczucia zabawy. Podobnie zresztą klisze, po które sięgają twórcy. Bo w filmie bardzo pojawiają się zagrywki oraz sekwencje doskonale znane widzowi nie tylko filmów z serii „Jurassic”, ale z kina w ogóle. W żaden sposób to jednak nie męczy.
Życie zawsze znajdzie sposób, by zepsuć film
Męczy za to druga połowa filmu, która jest zbyt mocno rozciągnięta i nie oferuje nic nowego (poza lokacjami). Znowu oglądamy dinozaury (albo ich cienie) pojawiające się znienacka za postaciami, uciekanie raptorom w ostatniej chwili i tak dalej. Sięganie po utarte schematy, a także mocne wydłużenie tych scen sprawia, że widz zaczyna się nieco niecierpliwić, choć wciąż ogląda ciekawy rozwój historii. Trochę mało w tym wszystkim rozwoju samych bohaterów, którzy nie przeżywają zbyt wielkiej przemiany, ale nadrabiają byciem sympatycznymi, dobrze znanymi z poprzedniej części postaciami. Niestety, nie najlepiej wypada antybohater, który jest generycznym, nijakim „złolem”. Ale czego ja wymagam, skomplikowanego, rozbudowanego szwarccharakteru w filmie, hmmmm, familijnym? Chyba mam zbyt wysokie oczekiwania.
To, czego zdecydowanie brakuje mi w „Upadłym Królestwie” to WINCYJ JEFFA GOLDBLUMA! Serio, po tym, w jakim stopniu brał udział w kampanii promującej film, a było go więcej niż Chrisa Pratta w wywiadach czy late night showach, naprawdę spodziewałem się, że jego postać („life always finds a way”) będzie jedną z ważniejszych w tym filmie. NOPE. Nie nastawiajcie się na to, unikniecie rozczarowania. Pozostała część obsady jednak wypada całkiem przyzwoicie, choć nie ma tu miejsca na wirtuozerskie kreacje. Chris Pratt jaki jest każdy widzi, Bryce Dallas Howard oglądałbym chętnie częściej, by poznać jej kunszt aktorski, a pozostali pełnią role niewiele ważniejsze niż statystów. Szkoda.
Dinożarł jak żywy!
Niewiele zarzucić można za to warstwie muzycznej i wizualnej filmu. Michael Giacchino w ciekawy sposób łączy twórczość Johna Williamsa i słynny motyw z oryginalnego filmu, ale i rozwija muzykę we własnym, ciekawym kierunku. A wizualnie film robi momentami piorunująco dobre wrażenie. Nie tylko same dinozaury wyglądają świetnie, ale i poszczególne lokacje, prowadzenie kamery, sekwencje akcji. Naprawdę dobrze się ten film oglądało. Mam też wrażenie, że CGI jest na tak wysokim poziomie, że szybko się nie zestarzeje. Chętnie wrócę za jakiś czas do tego filmu, by się o tym przekonać.
Ostatecznie reżyser J.A. Bayona serwuje nam naprawdę dobrą odsłonę uwielbianej przez wielu serii filmów z dinozaurami. Ba, ja osobiście pokuszę się o stwierdzenie, że będzie to chyba moja ulubiona część jurajskiej sagi. I choć druga połowa ciągnie się nieco za długo i nie ma w filmie za wiele Jeffa Goldbluma, to jednak wciąż jest to kawał wyśmienitej rozrywki. A co równie ciekawe, zakończenie filmu daje ciekawy kierunek do rozwoju serii i na kolejną odsłonę już czekam bardziej niż na „Upadłe Królestwo”, na które właściwie nie czekałem.