Są takie filmy, których i forma i treść zachwycają jedynie na zwiastunach, lecz w trakcie seansu okazują się bardzo nieatrakcyjne. Jednocześnie, są na tyle istotne, że nie można przejść obok nich obojętnie. Taką kaleką hybrydą jest właśnie „The Big Short”.
Kryzys finansowy z 2008 roku odbija się jeszcze dziś dość mocną czkawką. Pewnie nawet nie jesteś tego świadom. Ja swego czasu, w trakcie studiowania politologii i amerykańskiej sceny politycznej, co nieco liznąłem tematu. Jednak „co nieco” to określenie na wyrost, bo żeby naprawdę się połapać w tym co się wydarzyło trzeba mieć sporą dawkę finansowej wiedzy.
„The Big Short” próbuje jednak pomóc przeciętnym wyjadaczom chleba i odpowiedzieć na pytanie „co się, do licha, naprawdę stało?” I… Nawet ta próba nie jest do końca udana, ponieważ mówienie „po polsku” o tak skomplikowanych sprawach jak instrumenty finansowe jest dla wielu (w tym i dla mnie) zbyt niezrozumiałe.
Ale to nie szkodzi, bo nie nazwy poszczególnych rodzajów kredytów są tu istotne, a logika stojąca za poszczególnymi stronami: rządem, agencjami ratingowymi, bankami i szarymi ludźmi. Logika, której tak często brakowało. I film Adama McKaya w dość niezły sposób próbuje to wszystko pokazać. Pokazać bezczelność ludzi z Wall Street, którzy wmanipulowali społeczeństwo z wielką bańkę, która doprowadziła do kryzysu.
Dobrze, że do filmu zaangażowano tak duże nazwiska: Brad Pitt, Ryan Gosling, Steve Carrell i Christian Bale to twarze, które ściągną do kin masy, które bez takiej obsady olałyby tak ważny, jakby nie patrzeć, film. Dodatkowo, twórcy w ciekawy sposób lawirują pomiędzy fabularną historią a dokumentem. W kilku scenach aktorzy, niczym Frank Underwood, zwracają się w kierunku kamery i zaczynają tłumaczyć scenę, w której biorą udział.
Jest też kilka scen, w których cała akcja zostaje uznana za nudną i niezrozumiałą, więc o wytłumaczenie poproszeni są celebryci, jak choćby Selena Gomez. Ciekawy zabieg, który ma pomóc odbiorcy zrozumieć finansowy język. To wszystko po to, by ten film był jak najbardziej przystępny dla przeciętnego widza.
Choć i tak nie udało mi się wielu kwestii zrozumieć. Bo to bardzo ciężki temat. Idealnie cały ten mechanizm finansowy, jak i film jednocześnie, podsumować może jeden z cytatów w obrazie:
Prawda jest jak poezja. Większość jej nienawidzi.
Bo jest zbyt trudna do zrozumienia. Dlatego latami amerykańskie (i nie tylko) społeczeństwo mamiło się wizją snutą im przez świat finansjery. I dlatego doszło do kryzysu. I dlatego, choć film ciężki i nudny, warto go zobaczyć. Zrozumieć procesy, które wpłynęły na nasze życia. A jeśli ktoś twierdzi, że kryzys go nie dotknął to znaczy jedynie, że tego nie wie.