Kurierzy mają to do siebie, że czasem nie potrafią dotrzeć pod wskazany adres. No więc ja udałem się na „Kuriera” i udało mi się dotrzeć. Ech, słaby suchar, ale sam film jest lepszy.
Czy określiłbym siebie miłośnikiem Władysława Pasikowskiego? No, niezbyt. A czy nazwałbym się fanem polskiego kina historycznego? Też nie. Pewnie na ten film w ogóle nie zwróciłbym uwagi, gdyby nie zaproszenie od Muzeum Powstania Warszawskiego (jeden z producentów filmu) na specjalny pokaz. I nie rozdzierałbym szat, gdybym tego filmu nie obejrzał, ale nie uważam tego wieczoru w kinie za stracony.
Raz, że film obejrzałem w nowym kinie Helios Dream w wygodnym, rozkładanym fotelu, z nagłośnieniem Dolby Atmos i to są dość przyjemne warunki do oglądania filmu. Dwa, że po seansie mieliśmy naprawdę fajne spotkanie ze scenografem „Kuriera”, a także ekipą odpowiedzialną za efekty specjalne. A po trzecie, ten film jest naprawdę… Spoko.
„Kurier” to historia Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który musi dotrzeć do dowództwa AK w Warszawie z Londynu w przededniu Powstania Warszawskiego, by przekazać stanowisko polskiego rządu na uchodźstwie oraz Winstona Churchilla. Obserwujemy zatem drogę tytułowego kuriera, jego kolejne przeszkody w dotarciu na teren okupowany przez nazistowskie Niemcy i wydarzenia aż do godziny „W”.
I nawet cała fabuła jest nieźle zaprezentowana i poukładana w przemyślany sposób, potrafi utrzymać dreszczyk i emocje do samego niemal finału. Momentami Pasikowski idzie w zbyt patetyczne tony, co może denerwować. Również dialogi w wielu miejscach pozostawiają wiele do życzenia, zalatują patosem i sztucznym językiem. Brakuje tutaj nieco większego aspektu psychologicznego czy pokazania rozwoju bohaterów, ale film skupia się bardziej na elementach historycznych.
A te wypadają bardzo fajnie, ze względu na naprawdę fajne scenografie i kostiumy. Zresztą, po wysłuchaniu osób, które pracowały nad tymi aspektami filmu ciężko nie docenić tego całego wkładu. Przyzwoicie wypadają też efekty specjalne, które są w produkcji wszechobecne. Momentami aż ciężko uwierzyć, w których scenach zostały zastosowane – o tym, że Aleje Ujazdowskie „zagrały” Londyn dowiedziałem się dopiero od scenografa. Są jednak fragmenty, w których te efekty pozostawiają trochę do życzenia i sprawiają nieco sztuczne wrażenie.
Przyzwoicie wypada również obsada aktorska, zwłaszcza drugi plan potrafi zaimponować. Tytułowy kurier zagrany jest przez Philippe’a Tłokińskiego całkiem dobrze, towarzyszące mu postaci nie mają za wiele do zagrania, może poza Patrycją Volny, która dobrze wciela się w rolę łączniczki. Dobre wrażenie robi ciekawie obsadzona generalicja i aż szkoda, że tak niewiele czasu można ich na ekranie oglądać: Zbigniew Zamachowski, Mirosław Baka, Rafał Królikowski, Jan Frycz, Cezary Pazura – każdy sprawdza się dobrze.
Generalnie „Kurier” okazuje się całkiem niezłym filmem, nieco przewidywalnym i momentami cierpiącym na typowe bolączki polskiego kina (dźwięk…), jednak ani przez chwilę nie wywołuje uczucia żenady, bólów głowy czy facepalmów. A szczerze mówiąc, obawiałem się, że w wygodnym fotelu kina Helios Dream znudzony usnę. Nie usnąłem, a to chyba całkiem spoko rekomendacja. Wszak zdarzało mi się usnąć na lepszych filmach. Ocena idzie o jedno oczko w górę za scenografie, kostiumy i fajne odwzorowanie Warszawy z 1944 roku. Ciężko nie docenić tych aspektów po rozmowie z ich twórcami.