Pewnie każdy uważniejszy czytelnik bloga wie już, że za horrorami generalnie nie przepadam. Jednak w ostatnich latach mamy do czynienia ze swego rodzaju renesansem tego gatunku, więc staram się próbować kolejnych produkcji.
Zwłaszcza filmy Jordana Peele’a potrafiły zaskoczyć mnie czymś więcej niż wszechobecnymi jump scare’ami. „Uciekaj!” to zresztą chyba mój ulubiony horror. Budujący grozę na ciekawym koncepcie, dobrze napisanych bohaterach i odpowiednim stopniowaniu napięcia. „To my” czerpał mocno z tych elementów, lecz efekt końcowy był nieco słabszy. „To” sprzed dwóch lat wpisywało się gdzieś pomiędzy tradycyjne horrory, a ten nowy nurt. Pełen często przewidywalnych monstrów wyskakujących z ciemności zza bohaterów, ale jednocześnie z dobrą dozą humoru i wspaniale zbudowanych antagonistą.
Film odniósł spory sukces, zatem nic dziwnego, że szybko postanowiono zrobić kontynuację, z dorosłymi już bohaterami. Zebrano świetną obsadę: Jessica Chastain, James McAvoy, Bill Hader i inni, a wśród nich wspaniały Bill Skarsgard jako Pennywise. Co ma sequel do zaoferowania wartościowego?
Niestety niewiele, tak zniesmaczony z kina dawno nie wychodziłem. Ja wiem, że adaptowanie prozy Stephena Kinga nie jest prostym zadaniem, o czym już w tym roku mieliśmy szansę się przekonać przy kolejnym podejściu do „Smętarza dla zwierzaków”, ale jednak można to robić z głową. Tutaj scenariusz w wielu elementach przypomina ten z części pierwszej. Zupełnie jakby pomysł na film brzmiał „zróbmy to samo, ale niech oni będą teraz dorośli”. I gdyby chociaż bohaterowie na przestrzeni tych dwóch filmów przeżyli jakieś znaczące zmiany, ale oni powtarzają wciąż te same błędy.
Schemat filmu jest bardzo podobny: bohaterowie się spotykają i poznają (nie po raz pierwszy, ale po wielu latach rozłąki), okazuje się, że Pennywise (znowu) powrócił, tym razem chcą go pokonać (znowu) raz na zawsze, w tym celu się rozdzielają, by każdy mógł przeżyć własne sceny grozy (znowu), a potem wspólnie wyruszają w podziemia (znowu), by zgładzić (znowu) Pennywise’a w jakiejś dziwnej, podziemnej dziurze z okręgiem na środku (znowu). A, w międzyczasie atakuje ich jeszcze (znowu) Bowers, co w sumie też nie ma za bardzo wpływu na całą narrację. Jest, potem go nie ma i elo.
A do tego film wypchany jest wieloma zbędnymi scenami, które przeciągają film do niemal trzech godzin. Najbardziej niepotrzebną zdaje się być scena meczu w baseballa, kiedy Pennywise atakuje małą dziewczynkę pod trybunami. Czy da się przewidzieć co się wydarzy? Oczywiście. Czy znamy bohaterów w tej scenie? W ogóle. Czy nas bohaterowie obchodzą? Zupełnie. Czy film jakkolwiek nawiązuje później do tych wydarzeń? Nie. Jakby pod koniec postprodukcji twórcy zdali sobie sprawę z tego, że w filmie jest trochę za mało strasznego klauna. I na szybko sklecili dodatkową scenę. Przewidywalną, niepotrzebną i wydłużającą seans.
To, co robiło świetne wrażenie w poprzedniej odsłonie, Pennywise, który był psychotycznie przerażający, ustępuje tym razem innym monstrom, których projekty pozostawiają sporo do życzenia. Część niby się wyróżnia jakoś, ale większość sprowadza się do podobnego schematu. No i sam Pennywise nie jest już tak przerażający. Zresztą, w sumie, nie ma go w filmie za wiele. Brakowało mi tych przerażających ujęć, zbliżeń na klauna, bo to on napędzał całą grozę pierwszej części.
Filmu nie ratują również dialogi. To, co idealnie sprawdzało się w pierwowzorze tu jest powtórzone i zmultiplikowane, ale w ustach dorosłych brzmi absurdalnie głupio. Zwłaszcza, że mówimy o racjonalnych (na pozór) dojrzałych postaciach. Racjonalizm jednak szybko ginie widząc jak głupie decyzje bohaterowie podejmują. Scenariusz zabił mocno znaczenie i przywiązanie do poszczególnych postaci.
Nie pozwolił także aktorom na jakieś ciekawsze kreacje, bo momentami McAvoy sprawiał wrażenie, jakby grał w tym filmie za karę. Nawet Jessica Chastain nie potrafiła porwać swoją grą, a lepiej to wychodziło młodszej odtwórczyni roli Beverly – Sophii Lillis. Najlepiej z tego grona wypadł Bill Hader. No i w kilku miejscach James Ransone.
Całkiem niezłe zdjęcia jeszcze by robiły wrażenie, gdyby nie fakt, że ktoś mocno namieszał w montażu, który pozostawia wiele do życzenia. Brak mu konsekwencji, budowania napięcia w odpowiedni sposób. Jakby montaż dano stażyście. Jedynie warstwie dźwiękowej nie mogę nic zarzucić – muzyka sprawdziła się nieźle, a samo udźwiękowienie było naprawdę imponujące momentami.
To jednak za mało, by uznać „To: rozdział 2” nie tylko za dobry horror, ale przede wszystkim dobry film. Andy Muschietti jako reżyser nie popisał się, lecz jeszcze bardziej zadanie utrudnił mu scenarzysta, Gary Dauberman. Film ten jest zbyt długi, z masą zbędnych scen, odwzorowaniem scen i fabuły z pierwszej części oraz z niewielką dozą grozy wynikającą z czegoś innego niż wszechobecne wyskakiwanie z ciemnej szafy dziwnych monstrów. Jeszcze poprzednio Pennywise potrafił mnie przerazić, ale tutaj ani razu nie udało mi się wrzasnąć ze strachu. Za to śmiałem się z nieudolności filmu oraz waliłem w czoło nieustannie fejspalmując.
Na szczęście, w najbliższym czasie Warner Bros wypuści jeszcze jeden film o klaunie. I tego to już raczej nie powinni spartolić.