Pamiętacie mój nieco dramatyczny tekst o wypaleniu się pisaniem z czerwca? Możliwe, że nie, bo przerwa trwała krótko i od jakiegoś czasu znowu, choć nieregularnie piszę. O co chodzi? Pędzę z wyjaśnieniami.
W czerwcu byłem już zmęczony i to bardzo, a właśnie miałem wyjechać na pierwszy od dawien dawna urlop, chciałem więc wyłączyć się maksymalnie z Internetu i zapomnieć o tym, że „coś muszę” napisać / wrzucić na Facebooka / Twittera i jakkolwiek dbać o Ciebie – czytelnika. Jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało. Chciałem wreszcie zadbać o siebie i swoją psychiczną kondycję. A ta od dawna była kiepska.
Niemal trzy lata temu wpadłem w sytuację, która popchnęła mnie w pułapkę. Myślałem, że najlepszym lekiem na to wszystko będzie zawalenie się ciężką pracą. Za dnia w biurze, wieczorami pisząc, nagrywając, montując, narzucając na siebie kolejne zobowiązania. Ktoś chciał mnie zaangażować w nowy projekt? Spoko! Nie będzie czasu na myślenie o tym, że mi źle. I tak prawie od trzech lat, nawarstwiałem na siebie kolejne zadania, zobowiązania i kształciłem w sobie wewnętrzny przymus ROBIENIA czegoś.
Zapędziłem się w sytuację, w której odechciało mi się wszystkiego. Straciłem motywację. Doszedłem więc do wniosku, że pracoholizm, bo tak można nazwać to, co sobie zrobiłem, nie jest rozwiązaniem problemów. I stąd chęć wyłączenia się na dłużej. I wiesz co?
Udało się. :)
Znacznie szybciej niż się spodziewałem, poukładałem sobie wszystko w głowie, pogodziłem się ze swoimi demonami i wykaraskałem się z doła, który gnębił mnie od dość dawna, choć właściwie nie dawałem tego po sobie poznać. Przerwa od blogowania, przyjaciele (także ci nowi, wiecie, że to o was i wam dziękuję!), przestawienie myślenia o sensie życia i tym co ważne, kilka mądrych lektur i mogę śmiało powiedzieć, że przeżyłem osobiste katharsis.
Dość szybko sobie z tym poradziłem i dość szybko zacząłem znowu pisać, choć było to pisanie zupełnie inne niż dawniej. Nie zmuszałem się do tego, a do klawiatury siadałem wtedy kiedy mi się chciało, nie utrzymując żadnej regularności. Poczułem się wolny, a pisanie zaczęło mi znowu sprawiać radość.
Jeszcze w trakcie urlopu, kiedy spędzałem czas z Patrykiem, dużo piliśmy piwa, graliśmy w Fifę i bardzo dużo czasu rozmawialiśmy o mediach, kierunku rozwoju i sensie życia, a wtedy też w głowie zaczął mi się rodzić nowy sposób na podejście do blogowania, czy też w ogóle tworzenia treści. Wreszcie zacząłem myśleć nad strategią, tylko po to, by uznać, że chyba nie chcę działać według tego schematu. Pewnie oznacza to, że nigdy nie odniosę sukcesu w świecie blogosfery, ale szczerze? Trudno.
Mam kilka pomysłów, które będę realizował, mam kilka rzeczy, które chcę rozwijać, chciałbym też swojej twórczości nadać nowy ton, nieco inaczej rozłożyć akcenty, ale to wszystko bez wewnętrznej presji, pośpiechu i powrotu do pracoholizmu. O tym jednak napiszę osobną notkę. Być może na przyszły tydzień. Nie wiem, nie chcę nic obiecywać i się spieszyć. :)
Wiem za to, że jeśli zapiszesz się na newsletter to dowiesz się nieco więcej, bo osoby, którym puszczam te maile wiedzą, że tam się mocniej uzewnętrzniam. To się uzewnętrznię bardziej niż w tekście, który trafi na bloga.
Jeśli mógłbym coś wam przekazać na teraz to: nie podążajcie za innymi, a za własnym rozumem i sercem. Uczcie się od innych, ale nie naśladujcie, a jedynie adaptujcie rady innych dostosowując je do własnego szczęścia. Zbyt długo wierzyłem, że zapierdalanie od 9 rano do 1 w nocy da mi pełnię szczęścia. Dało mi pracoholizm i doła. Znalazłem swój balans. Odnajdź swój. I przeczytaj ten tekst. Spośród różnych świetnych rzeczy, które w tym roku przeczytałem, on mi pomógł najbardziej.