Po seansie „Ostatniej Rodziny” miałem chodzić na polskie filmy znacznie częściej, ale nie do końca mi to wyszło. No dobra, nie wyszło w ogóle ponieważ potrzebowałem czternastu miesięcy na kolejną polską produkcję – padło na „Najlepszego”.
Łukasz Palkowski opowiada w nim opartą na faktach historię Jerzego Górskiego, człowieka, który przeszedł blisko trzy dekady temu drogę od zera – wielokrotnie bliskiego śmierci narkomana – do bohatera – sportowca, który zdobył mistrzostwo świata w morderczej rywalizacji podwójnego Ironmana. W swojej opowieści reżyser ociera się momentami o przekoloryzowany patos, jednak najważniejsze jest to, że sposób opowiadania wciąga. Obserwowanie człowieka zmierzającego na dno, niszczącego siebie i swoje otoczenie wzbudza jednocześnie odrazę, jak i współczucie, ale nie można odmówić produkcji angażowania widza.
Relacje głównego bohatera z otoczeniem można by zaakcentować nieco mocniej, podobnie jak stricte sportową drogę na szczyt – zbyt często historia tu opiera się na uproszczeniach i nie oddaje w pełni wielkiego poświęcenia i nadludzkiego niemal heroizmu Górskiego. To nierówne przyspieszanie tempa narracji nie pozwala w pełni docenić tak wybitnego osiągnięcia. No bo umówmy się – pokonać na rowerze 360 kilometrów, przebiec 84 kilometry i przepłynąć ponad 7 kilometrów w ciągu jednego dnia potrafi tylko garstka osób na całym świecie.
Mimo tych uproszczeń film ma niezłe tempo i mocno skupia się na psychologii bohatera i jego walce z uzależnieniem od narkotyków. Dokonuje tego w bardzo obrazowy sposób i nie stroniąc od trudnych scen (choć szkoda, że wątek aborcji został nieco spłaszczony, bo tak duża tragedia zasługiwała na nieco poważniejsze potraktowanie). Co ciekawe, w tak mroczne i niezbyt przyjemne klimaty Palkowskiemu udało się umiejętnie wkleić odpowiednią dozę humoru i żartów sytuacyjnych, które nie umniejszają powagi całego filmu, ani nie doprowadzają do skrywania twarzy w dłoniach z żenady. Nie jest to może dowcip wybitny, ale dobrze dopełnia historię.
Nieźle w roli Jerzego Górskiego sprawdza się Jakub Gierszał. Nieźle, albowiem momentami gra aż za bardzo, chce za bardzo i nie wygląda to wówczas najlepiej. Jest bliski przekroczenia granicy pomiędzy dobrą grą aktorską, a „aktorzeniem” jednak ani razu nie przekracza jej nazbyt wyraźnie. Lepiej wypada natomiast pozostała część obsady aktorskiej: nie tylko Gajos, Jakubik czy Kamińska zbudowały ciekawe kreacje, ale nie denerwowali także Tomasz Kot czy Artur Żmijewski (co zasługuje na uznanie).
Bardzo dobrze film wypada również w warstwie realizacyjnej – udało się w dobry sposób przedstawić polską rzeczywistość lat osiemdziesiątych (i nieco wcześniejszych). Choć o to chyba nietrudno, skoro wciąż połowa szpitali (gdzie rozgrywa się wiele scen) przypomina o tym jak nieodległe to były czasy. Świetnie ton narracji nadają zdjęcia, które ładnie operują światłem i wkomponowują się w stan bohatera – im bliżej końca i sukcesów filmu, tym więcej ciepłych barw i scen rozgrywających się za dnia. Scenografie oraz kostiumy pozwalały poczuć szarość tamtych lat, choć zdarzyło mi się wyłapać kilka niuansów, które wiarygodność tych scenerii podważyły. Najbardziej w oczy rzucił mi się kolorowy mural na jednym z budynków w rzeczonej Legnicy. Nie wiem, może był tam już trzydzieści lat temu, pewnie nie było budżetu na komputerowe usuwanie tego artystycznego dzieła i twórcy liczyli, że nie znajdzie się żaden wścibski bloger, który wytknie im niedopatrzenie, ale cóż – oto jestem.
Mimo kilku uproszczeń w fabule, denerwującego momentami Gierszała i drobnych niedopatrzeń w warstwie realizacyjnej nie da się ukryć, że „Najlepszy” to wciągająca i motywująca historia opowiedziana w dojrzały i odpowiedzialny sposób. Można było uniknąć odrobiny patosu, ale nie zmienia to faktu, że produkcja Palkowskiego to kolejny argument za tym, by dawać szansę polskiemu kinu. Dlatego mam nadzieję, że w najbliższych dniach uda mi się jeszcze zaliczyć „Cichą Noc”.