„Wszystkie Pieniądze Świata” Ridleya Scotta to projekt, który rodził się w bólach i szumie kontrowersji. Ale się narodził i trafił wreszcie do Polski.
Kiedy niespełna dwa miesiące przed premierą zapadła decyzja o usunięciu z filmu Kevina Spacey za domniemane molestowanie seksualne (nie będę tu się rozdrabniał na temat jego winy) wydawało się, że film nie wejdzie do kin w zaplanowanym początkowo terminie – 22 grudnia 2017 roku. Trzeba było zrobić recasting, zaplanować zdjęcia z udziałem nowego aktora na nowo, jeszcze raz zmontować gotowy niemal film i znaleźć na to ponad 10 milionów dolarów (na tyle Scott oszacował całą operację)…
I pod tym względem Ridley Scott dokonał cudu. Naprawdę. Nie tylko udało mu się to wszystko zrobić, ale jednocześnie wypuścił film do kin tylko trzy dni po planowanej początkowo premierze, a do tego aktor zastępujący Spacey’a otrzymał nominację do Oscara. Co więcej, oglądając film ciężko odnieść wrażenie, że taka operacja miała miejsce – nie ma tu dziur, dziwnych cięć, a całość sprawia wrażenie naprawdę dobrze uszytego produktu.
Wirtuozerskie zagranie nie ratuje przed przeciętnością
Problem w tym, że „Wszystkie Pieniądze Świata” jednocześnie nie jest filmem udanym. Historia stetryczałego nafciarza (w swoich czasach najbogatszego człowieka w historii ludzkości), który mimo posiadania ogromnej fortuny nie chce wypłacić okupu za swojego wnuka to potencjalnie bardzo dobra opowieść. Niestety Ridley Scott zabija to wszystko bardzo ślamazarnym i nieciekawym stylem opowiadania. Brakuje w tym wszystkim jakiejkolwiek dynamiki, budowania emocji u widza czy nawiązywania jego relacji z bohaterami.
Dość powiedzieć, że w historii o porwaniu i poszukiwaniu młodego Paula najbardziej emocjonujące fragmenty produkcji to nie porwania, pościgi, próby ucieczki, a rozmowy w przepełnionych blichtrem i bogactwem scenach z udziałem seniora rodu granego przez Plummera. Wynika to nie tylko z cynizmu i chłodu postaci Getty’ego, ale i naprawdę dobrej gry aktora, który zasłużenie chyba otrzymał nominację od nagród Akademii. Dać taki popis aktorstwa, w wieku 88 lat, mając tydzień na przygotowania i spędzając niespełna dwa tygodnie na planie zdjęciowym – to zasługuje na oklaski.
W jego cieniu pozostają przez to Michelle Williams oraz Mark Wahlberg, który po raz pierwszy od dawna wznosi się lekko ponad znaną sobie przeciętność i nie denerwuje na ekranie. Nieźle wypada również włoska część obsady z Romainem Durisem na czele.
Ładnie prezentują się zdjęcia Dariusza Wolskiego, który po raz kolejny towarzyszył Scottowi na planie. Jest kilka ciekawych mastershotów, są ładne panoramy i dobrze przedstawione dialogi. Może nie jest to jakaś wirtuozeria, ale bardzo umilający odbiór filmu sposób zaprezentowania historii z ciekawie dobranymi paletami barw i przede wszystkim bardzo ciekawym oświetleniem lokacji pełnych przepychu hoteli czy rezydencji Getty’ego.
Cynizm Getty’ego, cynizm Scotta
Całe zamieszanie z zamianą aktora na sześć tygodni przed premierą filmu sprawiło, że o filmie zrobiło się bardzo głośno, głośniej pewnie niż gdyby żadna afera nie miała miejsca. Potwierdził to nieco sam Ridley Scott w jednym z wywiadów dla The Guardian, gdzie stwierdził wprost, że jego decyzja była czysto biznesowa, nie etyczna. I choć sama zamiana zrobiła filmowi raczej dobrze, co potwierdza kilku krytyków, którzy mieli okazję zobaczyć wersję filmu z Kevinem Spacey, a Plummer wypadł naprawdę rewelacyjnie, tak trzeba powiedzieć wprost, że nawet to nie mogło uratować „Wszystkich Pieniędzy Świata” przed przeciętnością. Aż strach pomyśleć jak trudnym filmem byłaby wersja bez Plummera.
Przez większość seansu film jest po prostu nijaki, nie daje do myślenia, nie unosi skali emocji, nie szokuje. Ridley Scott zasługuje na uznanie za tak szybkie korekty w filmie. Wydawało mi się, że postać Getty’ego seniora ma swój minimalny udział w wizji reżysera, a okazuje się, że jest go naprawdę sporo, więc trzeba było nagrać naprawdę dużo scen od nowa. Niestety, jednocześnie należy mu się krytyka za tak mocne zanudzanie widza.