Słodka zemsta na logice – recenzja filmu „John Wick 3: Parabellum”

Dwukrotnie już John Wick udowodnił, że lepiej go nie drażnić. W dwa filmy prosty film akcji urósł do rangi zjawiska, a jego trzecia odsłona stała się jednym z najmocniej wyczekiwanych filmów 2019 roku.

Cóż, nie przeze mnie, bo ja mam z Johnem relacją dość dziwną. Pierwsza odsłona, jeszcze bez większych budżetów i rozmachu była skromnym, ale znakomicie zrealizowanym kinem akcji. Akcji polegającej na tym, że Johnowi zabili psa, co w swojej nieskomplikowanej przewrotności sprawiło, że film został doskonale odebrany. Także przeze mnie. Lekki powiew świeżości sprawił, że zwykły film akcji stał się niezwykły. Nie dziwiło więc nikogo, że powstała odsłona druga, już ze znacznie większymi budżetami, coraz bardziej widowiskowymi (i ślicznymi) scenami, ale jednocześnie, gdzieś po drodze zatracając nieco swój urok filmu „skromnej zemsty za zabicie psa”. Ludziom jednak się spodobało, więc kwestią czasy było powstanie kolejnej odsłony.

Moja recenzja John Wick 2

Wątek z postacią Halle Berry jest strasznie głupiutki i napisany na kolanie

I tak oto John Wick na koniu wjechał właśnie do kin, by po raz kolejny masakrować swoich wrogów. A zaczyna się właściwie w momencie, w którym kończyła się poprzednia odsłona, czyli sytuacja już na starcie jest nieco inna niż w poprzednich częściach serii. Nasz główny bohater nie ma ochoty na zemstę, ma jedynie ochotę, by ujść z życiem, kiedy cały przestępczy świat na niego poluje. Odpada więc dość szybko motyw zemsty za zabicie psa lub rozwalenie ukochanej fury – atrybuty tak istotne w poprzednich częściach, stanowiące motywację głównego bohatera. Co nam film oferuje poza tym?

Przede wszystkim strasznie głupkowaty świat. Już w poprzednich odsłonach powoli odkrywaliśmy kulisy przestępczego światka, którym rządzi jakaś Najwyższa Rada, a trzecia odsłona Wicka pozwala nam poznać mechanikę tej organizacji jeszcze bardziej. I kurczę, ja wiem, że to ma być przede wszystkim efektowne, ładnie pokazane, ale ja w ogóle takiego świata nie kupuję. Świat, w którym połowa osób chodzących po ulicach to mordercy. Świat, w którym zamordowanie kogoś na środku schodów w parku sprawia, że nikt przypadkowy tego nie zauważa, a przecież wokół gęsty tłok. Świat, w którym najważniejsza osoba w całej organizacji jest gorzej chroniona gdzieś na odludziu niż byle jaki rzezimieszek w Chinatown. I ponownie – wiem, że to świat fikcji, ale reguły nim rządzące i tak nie spinają mi się do końca.

W pewnym momencie John musi zmierzyć się z arcywrogiem – Buźką z serii filmów 007. A może to jego syn?

„Ej Troyann, co ty w ogóle gadasz, ten film nie ma być realny i spójny, a dawać frajdę z bijatyk” – ktoś tu pewnie zaraz mi zarzuci. I owszem, tak jest, dlatego starałem się przymykać oko na te głupotki, ale nie zawsze wyszło. Kiedy jednak już mowa o scenach walki to… No naprawdę, trzeba docenić kunszt autorów Johna Wicka 3. Już druga część była pełna wspaniałych sekwencji akcji, zaś tutaj mamy do czynienia z naprawdę wspaniałym (choć nie doskonałym) dziełem. Cały świat, każda scenografia zostały zbudowane tak, by dać upust walecznej wirtuozerii. Film jest momentami bardzo brutalny, niektóre sceny zakrawają o fatality z Mortal Kombat, zarówno swoją efektownością, jak i krwistością. Dzięki temu naprawdę czujemy, widzimy i słyszymy jak bezwzględny bywa John Wick.

Każda sekwencja akcji, a jest ich bardzo dużo, to małe arcydzieło. Pięknie poprowadzona jest w nich kamera, nierzadko w formie mastershotów, co przecież nie jest najprostszym zabiegiem w filmowaniu scen walki, które przeważnie polegają na szybkich cięciach i dynamicznym montażu. Wyborna jest choreografia walk, świetna praca Keanu oraz jego dublerów, kaskaderów – pod tym względem naprawdę ciężko się przycze… A nie, jednak czegoś się uczepię. Film w większości składa się z kolejnych potyczek Wicka z kolejnymi przeciwnikami i bossami, ale często te potyczki są nieco za długie. I nie mam nic przeciwko oglądaniu tak wspaniale zrealizowanych scen, ale to wszystko sprawia jednocześnie, że scena kulminacyjna traci nieco na znaczeniu. W sensie, po dwóch godzinach krwawej jatki, ta ostateczna krwawa jatka nie jest wspaniałym zwieńczeniem drogi bohatera, a jedynie kolejną przeszkodą do przejścia. Szkoda, bo skracając nieco wcześniejsze sekwencje można by nadać ostatniej walce nieco większego znaczenia.

Wspominałem nieco już o pracy kamery na planie, która robi wrażenie w scenach akcji, ale nie tylko. Każda niemal sekwencja świetnie operuje światłem (większość scen to wydarzenia nocne), doskonale kadruje serwując nam piękne obrazki. To naprawdę ładny wizualnie film i nie będę zaskoczony jeśli Dan Laustsen będzie w gronie pretendentów do nagród za zdjęcia, w tym Oscarów.

Trzecia odsłona Johna Wicka jest już daleka od swojego pierwowzoru, stając się pełnoprawnym, widowiskowym kinem akcji z przepięknymi i świetnie zrealizowanymi scenami akcji – czymś, co jest w tym gatunku szalenie istotne. Jednocześnie, niestety twórcy zdali się zapomnieć o tym, co sprawiło, że seria odniosła taki sukces – motyw brutalnej zemsty za coś nieoczywistego. Dodatkowo, zbudowany tutaj świat jest pełen głupotek i psuje nieco wiarygodność całości, zaś delikatne dłużyzny mogą sprawić, że efektowne walki będą nawet nieco męczące lub pozbawione większego znaczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że to dobre kino akcji.

Partnerzy Troyanna