W ostatnim czasie uzmysłowiłem sobie dlaczego ja, niedawno jeszcze gardzący imprezowaniem w klubach, tak bardzo przez ostatni rok polubiłem klubowe życie. Po prostu robię to z głową.
A przecież poprzednie pięć lat jeśli moja noga przekraczała próg jakiegokolwiek klubu mogło to oznaczać jedynie, że tej nocy gram jako DJ. Nieco wcześniej jeszcze, na początku czasów studenckich, niechętnie chodziłem ze znajomymi czasem do klubów studenckich, co mi dotkliwie zaburzyło wizję clubbingu. Nie, tak imprezować to ja nie chcę, nigdy.
No bo jak większość osób podchodzi do clubbingu?
– Ej, chodźmy dziś do klubu.
– Spoko, wypijemy kilka piwek i lecimy, dokąd?
– Nie wiem, może XYZ, tam zawsze są spoko laseczki i tanie piwka. / Tam gdzie zawsze! / Zobaczymy gdzie nie będzie kolejek. / Tam gdzie nie będzie trzeba płacić za wjazd.
– Dobra, przekonałeś mnie.
Większość ludzi nie chodzi do klubów słuchać muzyki, a bawić się, każdy na swój sposób. Ja zaś nigdy nie wyobrażałem sobie bawić się przy słabej muzyce. A taka dominuje w większości klubów – szlagiery z rozgłośni radiowych, pop, disco i polo i „tak zwany DJ”, który wrzeszczy do mikrofonu i pozdrawia panie w przykrótkich spódniczkach. Gardzę tym jak tylko potrafię. Ale też rozumiem, że ludzie lubią się tak bawić i nikomu tego nie zabraniam.
Ja jednak miałem przez wiele lat problem z takim imprezowaniem i dopiero od niedawna wyrobiłem w sobie nawyk… Świadomego clubbingu, jak pozwoliłem sobie to nazwać. Na czym to polega? Otóż dla mnie najważniejsza w klubie jest muzyka, a zatem wybieram tylko te imprezy, gdzie mam pewność, że dobrze trafię. Pokażę wam to na przykładzie.
Najczęściej w tym roku bywałem w warszawskiej Nowej Jerozolimie. I nie, nie chodziłem tam co piątek, a jedynie w dni, kiedy wiedziałem kto danej nocy gra i mogę wymienić niemal wszystkie gwiazdy, które mnie tam przyciągnęły: Dixon, Blawan, Robag Wruhme, Adam Port i inni. Gdyby grali oni w jakimkolwiek innym klubie to zapewne tam bym trafił. Nie działa to więc na zasadzie „ej, jest piątek, chodźmy do Jero”, a raczej „o, coś fajnego gra w Jero, idziemy”.
Na tym polega również selekcja w zachodnich klubach. Przykładowo, w Berlinie jest kilka klubów, które z racji swojej dużej sławy trafiają do przewodników, a to potrafi sprowadzić pod klubowe drzwi całkiem przypadkowych turystów. I bardzo często restrykcyjna selekcja w tych klubach polega na tym, że bramkarze pytają ludzi w kolejce czy wiedzą kto dziś gra. Dzięki temu, przypadkowe osoby nie mają wstępu do klubów, do których nie pasują. Raz, że zepsuliby zabawę świadomym klubowiczom, dwa, zapewne sami by się nie czuli w takim miejscu najlepiej.
Pokazuje to jednak pewien dysonans pomiędzy zachodnim, a polskim clubbingiem: u nas imprezuje się bardzo nieświadomie. Byle się napić, pójść na parkiet, obrócić kilka panien i jedną wyrwać. Ja wolę pić mniej i stać na nogach dłużej, móc podziwiać wybitnych artystów za konsoletą znacznie dłużej. I właśnie dopiero od niedawna polubiłem wyjścia do klubów. Kiedy wiem po co tam idę i na co się piszę. Staje się to przeżyciem podobnym do wyjścia na koncert ulubionego zespołu rockowego, gdzie chcesz zachować trzeźwość i pamiętać które utwory zagrali, czy były bisy i nowe aranżacje klasycznych utworów. Idziesz obcować z kulturą, a nie wręcz przeciwnie – upodlić się bez kultury. I właśnie na tym polega świadomy clubbing.