Nie powiem, miałem wysokie oczekiwania wobec nowej, dużej imprezy na praskiej stronie Warszawy. Od początku Revive Festival robił dobre wrażenie, ale te często bywają złudne.
Zresztą już w mojej zapowiedzi nie kryłem swojego entuzjazmu wobec imprezy tworzonej przez stosunkowo młody kolektyw na polskiej scenie (za to ze silnym wsparciem innych inicjatyw). I choć pogoda zwiastowała potencjalną porażkę, a pewności nie miałem żadnej – warto było dać Revive szansę.
I kiedy mogło się zdawać, że mrozy wystraszą część potencjalnych uczestników, a ogromne przestrzenie będą świecić pustkami, człowiek miał prawo przeżyć szok. Nie znam dokładnych wyliczeń organizatorów dotyczących frekwencji, lecz ilość osób, które odwiedziły pierwszą edycję imprezy robiła ogromne wrażenie. Industrialne przestrzenie dawnej wytwórni marmolady wypełnione były znajomymi twarzami, nowymi twarzami, setkami, a może nawet tysiącami bliźniaczych dusz, które potrafiły się tam odnaleźć.
Świetnie zaaranżowano same przestrzenie, niektóre bardzo minimalistycznie (scena Invent), zaś inne (scena Excite) robiły wrażenie swoją pomysłowością. Zresztą, scena Excite muzycznie czy aranżacyjnie bardzo przypominała mi klimat Sun/Day na Audioriver. Duże tłumy zbierały się także na pozostałych scenach – Explore oraz Crave – lecz je sprawdziłem na zaledwie parę minut. Wizualizacje, gra świateł, wszechobecny dym czy mrok budowały kapitalną atmosferę.
A muzycznie? Dla każdego było coś dobrego – szeroki zakres gatunkowy, choć też oscylujący wokół mocniejszych odmian elektroniki. Od lżejszych, sensualnych brzmień na Excite, przez hardkorowe momentami wybryki artystów na Explore, po mocne, mroczne i piękne rzeczy na Invent, gdzie spędziłem zdecydowanie najwięcej czasu. Lekki problem zdarzał się z momentami z odpowiednim zbalansowaniem nagłośnienia, ale nie przeszkadzało to za bardzo. Żałuję nieco, że zbyt mało czasu spędziłem na scenie największej – Crave – lecz nie moja wina, iż na Invent grali tak super (usłyszeć w klubie wreszcie ten utwór było czymś niesamowitym!). Nawet wycieczki do baru stanowiły stratę czasu.
Swoją drogą, spory ukłon należy się także organizatorom za dopięcie kwestii logistycznych. Kiedy wydawało się, że szatnie są już wypełnione kurtkami, okazywało się, że piętro wyżej znajdziemy kolejną szatnię, a drogę wskaże nam miły pan ochroniarz. Barów choć nie było za wiele, to kolejki do nich szły bardzo sprawnie, również za sprawą systemu płatniczego w obrębie festiwalu. Generalnie, nie jestem zwolennikiem wszelkiego rodzaju walut własnych – kuponów, żetonów czy dedykowanych kart prepaid – na tego typu imprezach, jednak na Revive to miało rację bytu.
I choć kolejki do toalet się momentami mocno dłużyły, tak znam imprezy czy kluby, gdzie zdarza się czekać dłużej. Nieco lepiej można by dopracować oznakowanie przestrzeni, ono istniało w wielu miejscach, ale momentami ludzie zasłaniali drogowskazy czy sygnalizatory lokalizacji. Zwłaszcza, że na obszarze Małej Warszawy początkowo można było się nieco pogubić. Z drugiej strony – miało to swój urok, jak w berlińskim Tresorze.
Niesamowite, że Revive Festival okazał się takim sukcesem mimo mrozów. Śmiało mogę powiedzieć, że impreza przerosła moje wysokie przecież oczekiwania. Dlatego tym bardziej cieszy informacja o kolejnej edycji planowanej już pod koniec października. I już nawet nie boję się potencjalnie niskich temperatur. I tak będzie gorąco.
Obczajcie też obszerną galerię zdjęć Heleny Majewskiej:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.1988051211269354.1073741953.145126175561876&type=1&l=634179f063